01:21

73 26 10
                                    

- Więc to ma prawo się udać? - George opierał się plecami o ścianę, przyglądając się puchonce, nieustannie skrobiącej po pergaminie.

- Tak, ale będę musiała przeprowadzić to metodą prób i błędów, bo Frida nie opisała wszystkiego dokładnie. - Odparła, zapisując ostatni składnik potrzebny jej do amortencji. - Możecie zacząć zbierać te rzeczy, nie wiem jak tego dokonacie, lista jest długa. - Podała chłopakowi zwój, a on zaczął go czytać.

- Poproszę Val o pomoc, ma jakieś chody u Snape'a, czy coś. - Odparł krótko. - Właśnie, idę do niej, obiecała mi spacer. - Schował listę do kieszeni, pożegnał się i opuścił pomieszczenie.

- Prawie bym zapomniała. - Sięgnęła po swoją torbę, która leżała pod krzesłem. - Wzięłam sobie trochę amortencji, którą uwarzyłam. - Pokazała Fredowi fiolkę z perlistym płynem.

- Niegrzecznie. - Zaśmiał się, biorąc od niej fiolkę i się jej przyglądając. - Po co właściwie? - Odkorkował fiolkę i przechylił ją do ust tak, jakby chciał wypić jej zawartość.

- Oszalałeś?! - Wstała z krzesła tak gwałtownie, że to runęło na ziemię, złapała jego rękę i odciągnęła ją od jego twarzy. - To nie jest zabawne, idioto! - Zabrała mu fiolkę, oblewając sobie przy tym włosy jej zawartością.

- Tylko żartowałem. - Zaśmiał się, a widząc co zrobiła, sięgnął po pudełko z chusteczkami, które stało na stole i nachylił się do niej, żeby pomóc jej wyczyścić włosy.

- Daj mi korek. - Poleciła, trochę niemrawym głosem, czuła bowiem silną woń eliksiru, która ją otępiała.

- Też czujesz ten zapach? - Spytał, pociągając nosem. - Coś jakby, bo ja wiem, karmelki, drewno i um... brzoskwinie? - Spytał, próbując zetrzeć z jej włosów amortencję.

- Każdy czuje co innego, a brzoskwinie to mój szampon. - Zasłoniła sobie nos wolną ręką i machnęła na niego, żeby zrobił to samo. - Głupiejemy przez ten zapach, zatkaj fiolkę, ogarnę te włosy. - Podała mu naczynie i odeszła kawałek od niego.

Dziewczyna wyciągnęła swoją różdżkę z kieszeni szaty, machnęła ją, wypowiadając inkantację aquamenti, dzięki czemu zmyła z włosów woń mikstury. Wycisnęła włosy na podłogę, stwierdzając, że zaraz się tym zajmie.

- Żeś się odpaliła z tym eliksirem. - Stwierdził rozbawiony rudzielec, przyglądając się koleżance. - Niebywale wyglądasz z tymi mokrymi włosami, na pewno nikogo nie zdziwi.

- Bardzo zabawne, tobie też będzie do twarzy jak będziesz przemoczony jak kura. - Odparła i bez zastanowienia rzuciła ponownie zaklęcie, tym razem kierując je na gryfona.

- Tak się chcesz bawić? - Spytał, wypluwając wodę z ust. - Aquamenti! - Tak zaczęła się wojna, której żadne z nich nie chciało kończyć.

Dopiero dobre pół godziny później się opamiętali, głównie przez to że byli zmęczeni, przemoczeni i mieli pod sobą wielką kałużę niemalże do kostek. Oboje siedzieli na podłodze, nie było na nich suchej nitki i śmiali się wesoło, przy okazji łapiąc oddech.

- Teraz już na pewno nie ma na tobie nawet kropli amortencji. - Stwierdził Fred, uspokajając w końcu śmiech.

- To na pewno, ale jesteśmy kompletnie mokrzy. - Zaczęła ponownie wyciskać wodę z włosów.

- Mi to nie przeszkadza na przykład. - Wzruszył ramionami, po czym odgarnął włosy z twarzy.

- Że jestem mokra czy że ty jesteś mokry? - Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami oraz głupim uśmieszkiem. - I co cię tak bawi?

- Nic, jesteś taka słodka, niewinna. - Uderzył otwartą dłonią o taflę wody tak, że ta chlapnęła ją w twarz.

- Duży dzieciak. - Pokręciła głową i odwdzięczyła mu się tym samym. - Powinniśmy zacząć tu sprzątać. - Westchnęła, podnosząc się na nogi. - Wstawaj. - Wyciągnęła do niego dłoń.

- Jaka władcza. - Zaśmiał się pod nosem i złapał jej dłoń, po czym pociągnął ją tak, że poleciała do przodu, nogami w wodę a torsem na niego, dzięki temu nie uderzyła się w głowę.

Jeszcze chwilę spędzili na zabawie w wodzie, aż w końcu do przejścia wrócił George, był w ogromnym szoku, widząc zalane pomieszczenie i przemoczonych do cna przyjaciół. Gdy dotarło do niego co się stało, nie mógł przestać się śmiać. Pomógł im posprzątać przy pomocy czarów, aż w końcu całą trójką mogli udać się na kolację. Fred i Amelie byli już susi, jednak włosy puchonki były niezwykle napuszone, jak to po wilgoci.

Przy stole gryfonów siedzieli już wszyscy, brunetka usiadła pomiędzy Cedriciem a Katie. Przywitała się wesoło, nakładając sobie jedzenie na talerz.

- Wiecie co powiedział mi Potter? - Zaczął Diggory chwilę po tym, jak we trójkę się dosiedli. - Że pierwsze zadanie będzie związane ze smokami. - Dodał po chwili ciszy, spoglądając na reakje znajomych.

- Smoki, prawdziwe smoki? - Spytał widocznie podekscytowany Lee, plując na wszystkie strony jajecznicą.

- Nie mów z pełnymi ustami. - Skarciła go Angelina, a wszyscy się zaśmiali.

- Tak, prawdziwe smoki. - Widać było, że puchon również dawał się ponieść emocjom. - Nie mogę się już doczekać.

- Biedny Potter, jakie czternastolatek ma szanse w starciu ze smokiem? - Spytała szczerze zmartwiona Fawley, nieszczególnie przepadała za młodym gryfonem, jednak nadal był tylko dzieckiem.

- Wiedział na co się pisał, zgłaszając swoją kandydaturę. - Odparła poirytowana Becca.

- Ma czternaście lat, to że sobie walczył z sami-wiecie-kim nic nie znaczy, zwłaszcza że nie był w "pełni" swoich mocy. - Amelie przewróciła oczami. - To tylko dziecko, moim skromnym zdaniem, za mądre żeby chcieć wziąć udział w turnieju i za głupie żeby faktycznie mu się udało, ktoś wrzucił jego imię wbrew jego woli. - Dodała, wracając myślami do przerażającej wizji z cmentarzyska.

- Czemu tak go bronisz? - Spytała zaskoczona gryfonka, lecz nim Fawley zdążyła coś jej odpowiedzieć, Alicia poprosiła o zmianę tematu, za co puchonka podziękowała jej w duchu.

galway girl || fred weasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz