NALEY MOMENT!!!Chyba nigdy nie miałem szczęścia do Sylwesterów. Chociaż nie, zacznijmy może od tego, że nie miałem szczęścia do niczego. Ewentualnie do rujnowania sobie życia. Nic nowego.
Nie wiem, który Sylwester był najgorszy. Czy może ten, podczas którego jakiś Meksykanin chciał opchnąć mi dziecko po zaniżonej cenie? Swoją drogą, to bardzo ciekawe, po ile chodzi po rynkowej cenie. Czy może gorszy był jednak ten, podczas którego Philip przemienił się w jednego z nas? A może ten, który odbył się prawie dwa tygodnie temu? Prawdopodobnie powinienem zrobić jakiś ranking.
Po zabiciu Veronici posiedziałem w swoim starym pokoju gdzieś do w pół do drugiej. O dziwo nie byłem sam, ponieważ Martin nie odstępowała mnie na krok. I chociaż nie chciałem się do tego przyznać — ten mały śmiertelnik serio mi pomógł. Na szczęście siedziała cicho, więc nie musiałem się przejmować tym, czy przypadkiem znowu się nie pożremy. Przez kolejne dwa tygodnie tylko gniłem w mieszkaniu i w zasadzie to nie robiłem nic niezwykłego. Ciągle tylko pracowałem, zajmowałem się Poppy lub wgapiałem się w padający za oknem śnieg. Nie miałem ochoty zupełnie na nic. Bardzo pomagała mi obecność Rosalyn, która pilnowała tego, abym przypadkiem nie przekręcił się z głodu.
— Nie chcę cię martwić — rzuciła brunetka, która właśnie przeszła przez drzwi mojej sypialni — ale w twoim starym liceum był pożar. Nie znam szczegółów, ale podejrzewam, że jakiś gówniarz bawił się ogniem — dodała z prychnięciem.
Martwić? Dlaczego to miałoby mnie zmartwić? Sam wielokrotnie chciałam puścić z dymem tę budę.
— Czy chemiczka też poszła z dymem? — spytałem z powagą. Widząc tęgą minę Rosalyn, dramatycznie westchnąłem. — Jasne, jasne, co za tragedia.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, po czym założyła ręce na klatkę piersiową i oparła się o jedną z jasnych ścian.
— Nie wiem, nie martwi cię to?
— A czemu by miało? — spytałem, odkładając na szafkę swojego laptopa. — Kiedy już zostanę burmistrzem, wiedźma spłonie na stosie.
— Nate, mówię poważnie — prychnęła, zajmując miejsce na łóżku obok mnie. — Mam wrażenie, że w całym Vancouver ostatnio odpieprza się coś dziwnego. Może to jakaś sekta? Albo obca grupa wampirów?
— Albo nic się nie dzieje, a ty po prostu coś sobie wmawiasz — burknąłem z westchnięciem. Jej chore i bezpodstawne teorie zaczynały mnie męczyć. — Rosalyn, ty już któryś raz próbujesz mi wmówić, że coś się dzieje. A wiesz co się serio dzieje? Gówno się dzieje, serio. Jakiś zjeb pewnie chciał zajarać szluga w szkole i coś podpalił, a ty robisz z tego niewiadomo jak wielkie wydarzenie. Zluzuj po prostu.
Nie byłem pewna, czy ją tym uspokoiłem, jednak dziewczyna skinęła głową. Oboje zwróciliśmy wzrok w kierunku chrapiącej Poppy, która spała na swoim posłaniu pod drzwiami balkonowymi. Na szczęście jakoś się zaakceptowały, więc nie musiałem martwić się tym, czy Rosalyn nie postanowi pewnego dnia zrobić zupę z mojego psa. Owszem, nadal nie darzyła ją jakąś ogromną sympatią, jednak nie miała nic przeciwko temu, żeby z nami mieszkała. Czasami nawet wyprowadzała ją na spacer. Chociaż to raczej Poppy wyprowadzała Rosalyn.
— Jak się czujesz, Nate? — wtrąciła po chwili. — Jest odrobinę lepiej? Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać.
Powiedzmy.
— Wiem — skinąłem głową. — Ale naprawdę jest okej, nie musisz się martwić. Ze wszystkim sobie poradzę.
Chwilę później wstałem z łóżka, pozostawiając na nim skołowaną dziewczynę. Kilka chwil wcześniej napisała do mnie Martin i poprosiła o spotkanie. Niespecjalnie mi się widziało ruszanie dupy z mieszkania, ale uznałem, że w końcu muszę coś ze sobą zrobić.