29. Zwycięstwo

59 11 49
                                    

Wstałam o szóstej. Zjadłam śniadanie, uczesałam włosy, ubrałam w mundur i siedząc nad dokumentami, popijałam kawę. Błogi spokój owiewał mi kark, a dzień układał się niemal idealnie. Słońce przedzierało się ostrożnie przez dziury między workami z piaskiem, które upchano w oknach piwnicy. Sztab, jak to sztab, był pełen ruchu, ale wszystko miało swoje miejsce i czas. Między żołnierzami rozeszła się już wiadomość, że idę dziś walczyć. Nie wiem kto przekazał, ale ludzie rzucali mi zdziwione i zmartwione spojrzenia. Chwilę przed ósmą do sztabu wszedł jakiś generał rosyjski.

Nie wstałam z miejsca, rzucając jakieś znudzone przywitanie. Z resztą chwilę później mężczyzna zniknął z piwnicy. Nie żeby mi to przeszkadzało, zaraz mieli się zjawić Łódź, ZSRR i kilku jego ludzi. Nie miałabym czasu, żeby z nim rozmawiać.

Ósma pięć w drzwiach stanął Adam - mój pułkownik. Sztab stanął na baczność. Wtedy odłożyłam dokumenty, kubek, wstałam z krzesła i poprawiłam mundur. Zasalutowałam mężczyźnie, który już stał na baczność.

- Spocznij. - rzuciłam do wszystkich, a żołnierze wrócili do swoich zajęć. - Szabla jest w mojej kwaterze na łóżku.

- Tak jest! - ruszył żwawo do wskazanego pokoju, wychodząc z bronią w bogato zdobionej pochwie.

Po chwili znaleźliśmy się na powierzchni, a tam...

- Nie wierzę! - zakrzyknęłam uradowana.

Przede mną, w zwartym szeregu, nieruchomo i pewnie, stały miasta: Kraków, Bydgoszcz, Białystok, Łowicz, Częstochowa, Kielce, Toruń, Hel, Lublin, Zamość, Zakopane, Płock, Tomaszów Mazowiecki, Tarnów i znacznie więcej. Na oko kompania. Część świeżo zaciągnięta, pewnie jeszcze początkiem roku, część - stare wygi wojenne. Wiedziałam, że wyciągnęli część z obozów, że część jest już w Polsce, ale nie sądziłam, że pojawią się w Berlinie.

- Zadowolona? - spytał Rosjanin, paląc papierosa.

- Baczność! - rozkazałam.

Cholewki Polaków stuknęły na raz. Oczy patrzyły ostro, wszyscy gotowi do walki.

- Trzeba jechać, Pola. - mruknął Iwan, przyglądając się całej osiemdziesiątce miast. Jego stały gdzieś z boku, czekając już na wozach.

- Spocznij! - spoczęli. - Na wóz! - ruszyli do ciężarówek, ładując się na paki.

- A dla nas jest samochód. - rzucił niedopałek na ziemię.

- No ja myślę. - prychnęłam zadziornie.

Mężczyzna przewrócił oczami z jakimś rozbawieniem.

Ruszyliśmy. Na ten dzień strzały ustały. Pierwszy maja był dniem zdecydowanie upalnym jak na to, że to jeszcze wiosna. Mijaliśmy kolejne posterunki niemieckie, cywili przyglądających nam się z ruin, czy żołnierzy maszerujących przez zniszczone ulice. Rzucali nam wściekłe spojrzenia, ale przecież jeszcze niecały rok temu, to oni stali w roli tego złego, niszcząc Warszawę.

Wreszcie zajechaliśmy ciężarówkami pod pomnik Fryderyka Wielkiego. Zniszczony i przewalony, ale wciąż pomnik.

- Zostawiamy kogoś do pilnowania wozów, a reszta idzie. - powiedział ZSRR, wysiadając z samochodu i układając swoich ludzi w szeregi.

Czułam wzrok Niemców. Z resztą siedzieli w oknach kamienic i przyglądali nam się z przerażeniem, złością i nienawiścią.

- Robi się... - mruknęłam, stając na nogi.

Polacy już ustawili się w dwuszeregu.

- Baczność! Spocznij! Do czterech... odlicz!

Liczby ruszyły, aż wreszcie na końcu usłyszałam "Pełne!".

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz