- Przysięgam, że ja nic o żadnych trupach nie wiem, pani profesor! - Dobrogost Jaryłko uniósł dłonie w obronnym geście i na wszelki wypadek zrobił potężny krok w tył.
Jadwiga Baba, nie bez powodu za plecami nazywana Babą Jagą, stuknęła laską o drewnianą podłogę, a chatka na kurzej stopie, w której znajdowała się jej szkółka magiczna, zatrzęsła się z równie wielkiego oburzenia - albo czystej złośliwości.
- No dobra, może o jednym - uległ pod przeszywającym spojrzeniem nauczycielki. - Ale ta cała reszta to nie moja wina!
Baba Jaga zrobiła krok w stronę ucznia, który momentalnie skapitulował.
- No bo... No bo terminy, pani profesor! Terminy są mordercze!
Baba Jaga groźnie zmarszczyła brwi, a Dobrogost oblał się potem.
- Czy ty mi chcesz, Jaryłko, powiedzieć, że twoje marne zdolności magiczne i jeszcze gorsza organizacja pracy to MOJA wina?
Student w panice strzelił oczami w kierunku drzwi. Zdąży czy nie zdąży?
Nie zdąży. Jadwiga Baba znana była z tego, że samodzielnie rozgromiła stado zaciekłych strzyg, a Dobrogost nie miał ani dwóch rzędów piekielnie ostrych kłów, ani nawet ostrych szponów. Miał za to pot, łzy i stan niemal przedzawałowy.
- W żadnym razie, pani profesor! - zaprzeczył więc z całą mocą, na jaką było go stać. - Absolutnie! Ja się zaklinam...!
Spojrzenie, które rzuciła mu Baba Jaga, niemal sprawiło, że połknął język z nerwów.
- No, Jaryłko, ty to już sobie dużo nie pozaklinasz.
- Pani profesor, ja panią błagam! BŁAGAM! Ja naprawdę nic o żadnych trupach nie wiem!
- To już nawet nie o tym jednym, co wiedziałeś przed chwilą? Ciekawe rzeczy!
- No, o jednym - przyznał, zwieszając posępnie głowę. - No bo... no bo nikt nie chciał mi podpisać zaliczenia praktyki z ostatnich zajęć, a to nie tak, że nie próbowałem! Wszystkich w Strzygowie prosiłem! I w Smoczylesie chodziłem od drzwi do drzwi! Na Gryfno już mi czasu zabrakło, ale nikt, przysięgam, że nikt nie chciał, żebym mu odprawiał haruspicja! Trzaskali mi drzwiami przed nosem! Może już ktoś im powróżył, ale, pani profesor, no kto by chciał, żeby mu z wnętrzności przyszłość czytać? To już nie te czasy!
- Czy ty mi chcesz powiedzieć, że jestem stara, Jaryłko?
Jaryłko zachłysnął się z nerwów.
- Nienienienie! Pani Jadwigo, pani to się rewelacyjnie trzyma, jak na te swoje - zatchnął się. Nie miał pojęcia, ile Baba Jaga miała lat, ale podobno od wielu pokoleń się nie starzała. - No ile to pani profesor sama wie najlepiej.
- Czyli to mój program nauczania jest przestarzały, tak?
Dobrogost nogi miał jak z waty. Zemdleje zaraz, jak nic zemdleje!
- Niechże się pani zlituje, pani profesor! Ja... Zaćmiło mnie na chwilę. No co ja miałem zrobić? Termin na wczoraj, chętnych w promieniu kilkunastu kilometrów jak nie było, tak nie ma. Pomyślało mi się, że no, trup też człowiek. Taki już niezbyt ruchawy, to fakt, ale w czym on gorszy? Jak się na chwilkę, ale taką chwileczkę, chwilunię wręcz, pani profesor, go ożywi, a on podpisze, że mu się powróżyło i efekt był zadowalający, to jaka w tym strata? No jaka? I ja mu w tych wnętrznościach wywróżyłem, że nie żyje! No jak w mordę strzelił, celniej się nie dało, pani profesor!
- Nekromancji nie ma w sylabusie - zauważyła roztropnie Baba Jaga. Przechyliła głowę na bok i uniosła kącik ust w uśmiechu, a Dobrogostowi nagle przeszło przez myśl, że w bajkach o złych wiedźmach pożerających dzieci może i było ziarno prawdy.
- No nie ma - przyznał i oblał się rumieńcem - ale są książki, a samodzielna nauka to u studenta ważna rzecz!
- Ważna - przytaknęła Baba Jaga. - A wiesz, co jeszcze jest ważne u studenta, Jaryłko?
Jaryłko przestąpił z nogi na nogę, bo przeczuwał, że odpowiedź mu się nie spodoba.
- Żeby umieć po sobie zatrzeć ślady, a nie rykoszetem poderwać na nogi pół cmentarza.
Uczeń zbladł.
- Przysięgam, że nie wiedziałem! Jak wychodziłem, to wszyscy spali! Ten Włastymir, co mu wróżyłem, też!
- A jak grabarz rano stawił się do pracy, to mu pięćdziesięciu umarlaków dzień dobry powiedziało.
Dobrogost zamarł, bo i co mógł powiedzieć? Jak się usprawiedliwić? Spuścił nos na kwintę i czekał na wyrok.
- Tydzień - oznajmiła Baba Jaga, kiedy nastolatek żegnał się z życiem, albo co gorsza, z szansą na zdobycie licencji na czarowanie. - Za tydzień cmentarz ma być ululany na, jakżeby inaczej, amen. Bo jak nie, Jaryłko... - zawiesiła groźnie głos, a chłopak poderwał się i wybiegł przez drzwi, uradowany, nie dając profesorce dokończyć groźby.
Sowa sfrunęła z drewnianej belki pod dachem i przycupnęła na ramieniu swojej pani. Zahukała.
- A i owszem - odparła czarownica, gładząc miękkie pióra ptaka. - Jak w dwa tygodnie się uwinie, to będzie nowy cud strzygoński, ale niech się trochę dzieciak pomęczy. Nerwy ma cienkie jak nitki makaronu, ale dobrze czułam, że nekromanta sądowy będzie z niego pierwsza klasa.
CZYTASZ
Trup też człowiek!
HumorW szkółce magicznej Baby Jagi czasem terminy gonią studentów, innym razem to studenci gonią terminy. A jak już jedni drugich dogonią, to dzieją się rzeczy... śmierrrrtelnie zabawne! Opowiadanie jest częścią uniwersum „Licencji na czarowanie", która...