- Masz w tej chwili wyjść, rozumiesz?! Wynoś się z mojego domu! - wściekły krzyk blondynki odbijał się echem w całym domu.
- Możesz nie krzyczeć? Nie będę nigdzie szedł, widzisz jaka jest pogoda? - odpyskował Erwin.
- Jak ty się do mnie odzywasz, gówniarzu? Skoro jesteś taki mądry, to masz stąd wyjść. Tak chciałeś odwiedzić tatusia, droga wolna. - kobieta gwałtownie szarpnęła syna za ramię, chcąc wypchnąć go z domu. Jej ostre, akrylowe paznokcie, wbijały się nieprzyjemnie w jego skórę. - Masz tu nie wracać! Nie chcę cię widzieć na oczy! Trzeba było cię oddać do okna życia, kiedy była taka okazja.
- Też cię kocham, mamo. - sarkastycznie odparł siwowłosy. Odpowiedziało mu jedynie trzaśnięcie drzwi. Z niezadowoleniem spojrzał na padający śnieg. - No nic, trzeba się gdzieś zaszyć.
Wsadził ręce w kieszenie cienkiej kurtki i ruszył przed siebie. Nie zdążył się nawet porządnie ubrać a przy sobie nie miał nawet czapki. Myślał, że szybko skoczy do sklepu i wróci, więc włożył to, co akurat miał pod ręką. Nie sądził, że jego matka postanowi tak po prostu wyrzucić go na ulicę, zwłaszcza, że padało coraz mocniej. Przynajmiej wziął ze sobą telefon i jakieś drobniaki, a w kieszeni spodni jak zawsze schowaną miał zapalniczkę. Westchnął i skierował się do pobliskiego spożywczaka. Może starczy mu na jakieś papierosy na poprawę humoru.
⋆⁺₊❅⋆ ⁺₊❆⋆
No cóż, nie starczyło mu na papierosy. Zamiast tego kupił sobie landrynki. Powoli zasysał owocowego cukierka, zastanawiając się, gdzie się dalej podziać. W głowie miał całą listę ludzi, do których mógłby się udać. Problem był jednak taki, że dzień przed wigilią pewnie wszyscy byli zajęci. Erwinowi robiło się głupio na samą myśl, że przeszkadza komuś w przygotowaniach do świąt. Z drugiej strony jednak, na zewnątrz było coraz zimniej. Nawet pozostanie w ruchu nie zdawało się go rozgrzewać. Skostniałą dłonią wyciągnął telefon i wybrał kontakt na samym początku listy. Nie była to pierwsza osoba, o której pomyślał, ale brzmiała jak najbardziej rozsądna opcja.
- Czeeeść, Heidi. Jest może z tobą Kui? - powiedział do telefonu.
- Jest, ale nie może rozmawiać. Prowadzi auto. - odpowiedziała przez słuchawkę różowowłosa. - Coś mu przekazać?
- Nie, nie. Czyli nie ma was w domu? A o której wracacie? - spytał nerwowo.
- Jedziemy na lotnisko, rodzina taty przyleciała specjalnie na święta. Nie widzieli się kilka lat, więc to wielkie wydarzenie. Sam rozumiesz. A co, chciałeś wpaść? - zapytała zaciekawiona.
- Nie, tak po prostu pytam. Nie mogę być po prostu ciekawy, jak moi przyjaciele przygotowują się do świąt? - odparł obruszony.
- Możesz. To po prostu trochę... nie w twoim stylu wiesz? Chyba niczego nie kombinujesz? - Heidi zaczynała być podejrzliwa. Nie była najjaśniejszą gwiazdką na niebie, ale potrafiła dodać dwa do dwóch. Czasem.
- Wszystko dobrze. Wesołych świąt, Heidi. Koniecznie pozdrów rodzinę. - odpowiedział Knuckles, choć w jego głosie brakowało przekonania. - Muszę lecieć, mama mnie chyba wołała.
Rozłączył się, zanim dziewczyna zaczęła dalej ciągnąć temat. Jak się na coś uparła, to potrafiła być strasznie natrętna. Erwin wciąż pamiętał, jak się do niego zalecała. Na szczęście już dawno zakończyli ten temat. Pozostali całkiem dobrymi przyjaciółmi. Siwowłosy bez wahania wybrał kolejny kontakt. Tym razem musiało się udać.
- No siema Carbo, jesteś w domu? - spytał z nadzieją w głosie.
- No jestem, jestem, a co się stało? Uprzedzam, nie mogę nigdzie wyjść. Babcia do nas przyjechała, zresztą, mówiłem Ci o tym. Urządza nam, jak to powiedziała, prawdziwie włoskie święta. - w głosie białowłosego wyczuwalna była radość.