31. Konferencja

49 10 57
                                    

Zgodnie z telegramem w Poczdamie znalazłam się już dziewiętnastego. Musieliśmy jechać z całym konwojem wojskowym, ze względu na obecność Eriki i Berlina. Berlina pilnowały moje miasta i kompania Wojska Polskiego prowadząca jedną ciężarówkę oraz druga kompania, która ogarniała transport Eriki. Jechałam z nią w jednym wozie, żeby mieć na nią oko. Była też z nami roślinka. Ale to po to, żebym mogła ją szybko i sprawnie unieruchomić.

- Gdzie moje dzieci? - spytała po jakiejś godzinie odkąd ruszyliśmy.

Była przykuta do ławy, żeby nie próbowała niczego. Bezpieczeństwa nigdy za wiele.

- ZSRR przehandlował twoje dzieci na Emmericha. - podniosłam na nią wzrok znad książki.

Oparła głowę o metalową ścianę ciężarówki.

- Odzyskaj je. Proszę... - wydusiła.

- Jedziemy na konferencję. Zobaczymy co uda się ugrać. Ale obawiam się, że to co powiedziałam ci wtedy w Warszawie, stanie się prawdą.

- Że Heinrich i Hedwiga dostaną państwo? - mruknęłam twierdząco.

- Ale wszystkiego dowiemy się na miejscu.

***

Reszta podróży minęła szybko. Niemka nie stawiała oporu, nie sprzeciwiała się, a i ja dbałam, aby nikt jej krzywdy nie uczynił. Zwłaszcza, że zarówno żołnierze, jak i moi gwardziści, łypali na nią wzrokiem, czekając, aż zostanie sama. Nie dziwne. Wycierpieli się przez nią i mieli ją jak na talerzu.

W Poczdamie było bardzo tłoczno i kolorowo. Barwy mieszały się jak tęcza, zawracały w głowie, przytłaczały. Rozmowy, w zasadzie w każdym języku, szumiały wokół, ale przyciszały się na widok mój i Eriki, a także całej kolumny za nami. W końcu szedł tam Kraków, Berlin i cały pochód moich miast. Dwie kompanie Wojska zostały przy samochodach, ale nie minęło wiele i zostały zgarnięte przez żołnierzy innych narodów do wspólnego zapalenia, czy jako takiej wymiany informacji, choć nikt się nie rozumiał.

Zobaczyłam głowę ZSRR przewyższającą ponad tłumem.

- Posadźcie Berlin w sali. Później dołączymy. - rzuciłam do Krakowa.

Usłyszałam jeszcze krótkie "Tak jest!" za sobą, ale już ruszyłam do Rosjanina.

- Chyba nie... - przerwałam jej.

- Właśnie tam chcę iść. - mruknęłam.

Zaraz stanęłyśmy przy Iwanie, który był w trakcie zażartej dyskusji ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią.

- Witam państwa. - odezwałam się pierwsza.

- Jesteś wreszcie. - ucieszył się ZSRR, a jego twarz jakby złagodniała.

- Pani Polska! Dobrze panią widzieć. - uśmiechnął się Brytyjczyk.

- Pana również. A z panem nie miałam chyba przyjemności porozmawiać. - spojrzałam na Amerykanina.

- Nie wydaje mi się. George Torell. - wyciągnął dłoń.

Spojrzałam na niego, na dłoń, na Tacksenestera, na Caretowa i wreszcie uścisnęłam jego rękę. To ja powinnam była podać dłoń pierwsza, wybrać sposób powitania, nie on.

- Wojsława Kaźnieńska.

- Co się pani stało w twarz? - spytał od razu.

- Słucham? - zdziwiłam się.

- Ma pani blizny na twarzy. - zakręcił palcem wokół ust.

- Wojna się stała. - przypomniałam sobie. - Ale przecież one się zagoiły, jak pan...?

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz