Coś kazało jej chwycić za klamkę.
To nie mogła być klątwa, nagle niema, ani leki, które chyba przestawały działać. Z pewnością nie kierowała nią ciekawość. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów – nawet nie strach.
Za oknem przedziału zawirowały płatki śniegu, zupełnie jakby miały skrzydła. Jakiś wewnętrzny imperatyw wyciągnął jej dłoń i przymroził materiał rękawiczki do metalu.
Mechanizm drgnął, a Elsa pomyślała, że ona sama powinna mieć skrzydła i móc odlecieć, bo nagle poczuła się tak, jakby nic nie miało już być takie samo.
Nie mogła oddychać.
Wyprostowała plecy, napięła ramiona, ale drzwi przedziału rozsunęły się tak gwałtownie, jakby ktoś szarpnął za nie z drugiej strony. Zakręciło jej się w głowie, świat się pochylił, a ona wpadła do środka, potykając się na progu.
Silna dłoń chwyciła jej łokieć. Nie była zimna. Nie była też ciepła, nie tak naprawdę, ale jej dotyk przesączał się przez materiał bluzki i owijał wokół kości, gładził żyły, w których nie szemrało nic poza krwią zaprawioną kokainą.
Wokół panowała zamieć, płatki śniegu stały się ciężkie i ostre, ze szklanym dźwiękiem sypały się na podłogę, wbijając w nagie skrawki ciała jak drobne igły. Elsa uniosła wolną dłoń do policzka; była jak powiew zimowego wiatru na piekącej skórze, kontrastowała z nieuchwytnym ciepłem promieniującym aż w macierzach paznokci drugiej.
Wszystko wokół było zimne z wyjątkiem tego małego wycinka rzeczywistości: jej przedramienia i ściskającej je bladej dłoni. Z zaciśniętej pięści sterczał palec wskazujący, tkwił między kośćmi nadgarstka, pod którym rozlewał się subtelny uścisk mocy, jakby skapnęła tam kropla laku.
Właściciel dłoni coś powiedział. Elsa wciąż wpatrywała się we wzniesienia pierścieni na paliczkach, wybrzuszające materiał rękawiczki, i jego głos przez chwilę brzmiał w jej uszach wyłącznie jak delikatny chrzęst szronu skuwającego liście; ani męski, ani damski.
Uścisk zelżał, dotyk ześlizgnął się, hacząc o każdą wystającą kość, ciepło się oddaliło i przeszło w delikatne podskórne mrowienie. Mankiet się podwinął, po nadgarstku równie bladym, co materiał rękawiczki popłynęły niebieskie żyły, lśniące i wzburzone.
Ten sam głos znów coś powiedział, i tym razem zabrzmiał jak trzeszczące na mrozie nagie gałęzie. Odważyła się sięgnąć wzrokiem wyżej, nad kryształową różę wystającą z butonierki, do eleganckiego skrzywienia ust i zaczesanych do tyłu włosów. W zawierusze wyglądały jak obsypane białymi perłami.
— Co? — wykrztusiła, odruchowo się cofając.
Obcy się podniósł, usłyszała cichy trzask, kiedy wstał i się skłonił, ale mimo to jego ruchy, cała jego postawa była płynna, bliżej jej było do wody niż lodu.
— Können wir Deutsch sprechen? — zapytał, a ona usłyszała w tych słowach uśmiech, jakąś autoirionię, ale w pierwszej chwili nie zrozumiała słów. — Mein Dänisch ist etwas eingerostet*.
Wpatrywała się w niego, tym razem odważniej, pochłaniała go wzrokiem w całości; fioletowe nogawki garnituru, w tak niepokojącym odcieniu, że gdyby materiał bardziej opinał się wokół nóg, uznałaby, że są odmrożone. Guzy pierścieni pod białą rękawiczką, obręcze błyszczące na wytartej sinej skórze drugiej, która opierała się na zdobionej główce laski. Błyszczące guziki surduta, trójkątna linia podbródka i t e o c z y . . . One też się w nią wpatrywały. Były w kolorze irysów i sprawiały niemal wrażenie, jakby zamarzły. Jakby należały do niej.
Jakim cudem ten mężczyzna mógł mieć takie oczy?
— Nie — usłyszała wreszcie swoje własne słowa. Nie wiedziała, jak je znalazła, nie miała zamiaru wypowiadać ani jednego. — Jesteśmy w Arendelle. Będziemy rozmawiać po norwesku.
— Ach, norweski — odparł. Był spokojny i opanowany, co sprawiało, że sama czuła się wręcz przeciwnie. — Ta słodka bękarcia córa duńskiego.
Na powrót usiadł, zakładając nogę na nogę, co Elsa uznała za wyzywające, i gestem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. Roztaczał wokół zapach chłodnej świeżości, jakby mróz, w którym tkwili, zdążył już odcisnąć w nim piętno.
— Więc dobrze, mów... mówmy po norwesku.
Elsa potrząsnęła głową, krok za krokiem, kręciła głową, cofała się i czuła, jak drżą jej palce, dyskretnie, powoli, nie, to nie tylko palce, cała drżała, jeszcze krok, pół, kontrolujsięuspokójsię...
— Co pan tu robi? — zapytała, po omacku szukając klamki.
Mężczyzna westchnął.
— Od lat zadaję sobie to samo pytanie. — Jego twarz sprawiała wrażenie pękniętej, kiedy się uśmiechnął, jakby zachowanie Elsy tylko potwierdziło jego przypuszczenia. — Zamek zamarzł, elskling**, szkoda twojego czasu i tych ślicznych paluszków.
Zaryzykowała, na chwilę spuszczając z niego wzrok i przeniosła go na klamkę. Zwieszające się z niej sople były ciemne, nieprzejrzyste i nieforemne – tak ostre, jakby samo patrzenie na nie mogło ją skaleczyć. Nie były podobne do żadnych, które wcześniej stworzyła. Przypominały rząd kuchennych noży, a ona wcale nie miała ochoty po nie sięgać.
— Ale to nie... ja nie... t-to... — wykrztusiła, w wypracowanej przez lata panice przyciągając do siebie dłonie, złą zamkniętą w dobrej, obie w rękawiczkach, bezpieczne, ukryte i zupełnie zwyczajne. — Nie zrobiłam tego.
— Wiem. — W jego głosie pobrzmiewało spokojne, niemal kojące znudzenie, jakby rozumiał coś więcej niż ona. Lód na klamce lśnił nieśmiałym amarantem, koła pociągu dudniły, kontury świata za matowym oknem błyskawicznie przemykały obok, kątem oka coś dostrzegła, przebłysk srebra w sercu góry. Bała się, że jeśli znów się przewróci, sama złapie się obcego. — J a to zrobiłem.
━━━━━━━━━
* Können wir Deutsch sprechen? Mein Dänisch ist etwas eingerostet (niem.) – Czy możemy rozmawiać po niemiecku? Mój duński jest trochę zardzewiały.
** Elskling (duń., norw.) – kochanie.
CZYTASZ
Heimr Árnadalr
Fiksi Penggemar„Przeszłość ma w zwyczaju powracać. A gdy to nastąpi... musimy być przygotowani". Brzemię klątwy królowej zaczyna ciążyć całemu królestwu. Księżniczka musi walczyć o swoje szczęśliwe zakończenie z dawnymi demonami. Na wydobywcę lodu zostają nałożone...