[19] Szczere wyznania i rodzinne wyzwania

58 4 0
                                    

Tymczasem Ludwig Beilschmidt śmiał się tak, jak jeszcze nigdy w życiu nie było mu dane; policzki bolały go od nieprzygasającego uśmiechu, a cała twarz nabiegła czerwienią, kiedy wypity alkohol uderzył do głowy. Szkliste, zamglone oczy wpatrzone były w siedzącego naprzeciw Feliciano, który z każdym kolejnym wychylonym kieliszkiem stawał się coraz przystojniejszy. Tak, właśnie! Wreszcie Ludwig nie obawiał się przyznać przed wszystkimi oraz sobą samym, iż uważał, że Feliciano Vargas był piękny. Był najpiękniejszejszym mężczyzną, jakiego Ludwig w życiu widział. Był żywym dziełem sztuki, które zasługiwało na przytulne miejsce w szklanej gablotce oraz czułe i troskliwe traktowanie; a Beilschmidt nie marzył o niczym innym, jak tylko mu je zapewnić. To jego portrety powinno się malować, nie Ludwiga.

Włoch patrzył na niego ze śmiechem błądzącym na zgrabnych ustach poprzez kłęby dymu unoszącego się w piwnicy. Nigdy nie widział Ludwiga tak szczęśliwego, w tak błogim stanie upojenia i tak szczerego z samym sobą. Jego żołądek wywracał koziołki, a kąciki ust wzosiły się coraz wyżej po zaczerwienionych policzkach. Ludwig Beilschmidt siedział przed nim z pustą butelką alkoholowego trunku w ręce i walczył o najmniejszy oddech po ataku dzikiego śmiechu. Nawet pot zraszający mu czoło w duchocie piwnicznego pomieszczenia wydał się Vargasowi niezwykle urokliwy.

Muzyka odbijała się basami od ścian, jednak oni zdawali się siedzieć we wnętrzu własnej bańki i nawet dźwięki otaczającej ich imprezy oraz pijackie pokrzykiwania nie mogły wytrącić ich z równowagi.

- Deja vu, co nie, Ludwig? - zapytał, gdy Ludwig wydał z siebie ostatnie, świszczące tchnienie. - Mam wrażenie, że jeszcze całkiem niedawno siedzieliśmy przed sobą dokładnie w taki sam sposób. Chociaż - spojrzał na niego z ukosa z cwanym uśmieszkiem na ustach - wtedy jakoś tak bardziej się przede mną wzbraniałeś.

Ludwig otarł łzy, które pojawiły mu się w kącikach oczu.

- Ja? Wiesz co Feli? - zapytał miękkim tonem. - Wydaje mi się, że tak trochę, po cichu zawsze o tym marzyłem - wybełkotał, a Feliciano zrozumiał go doskonale, pomimo splątanego alkoholem języka. - Trochę tęskniłem za czym takim, żeby, no wiesz.. - plątał się dalej. - Za takim siedzeniem wśród ludzi, za gwarem, za nieprzejmowaniem się tym, jak przez to wyglądam. Ale głupie, nie? Bo jak można tęskić do czegoś, czego się nigdy nie miało - czknął, po czym zakrył sobie usta pięścią. Feliciano zdawał się tego nie zauważyć.

Włoch pokręcił lekko głową, delektując się widokiem tak otwartego Ludwiga.

- Skąd. Każdy musi kiedyś zrzucić swój krawat. Nie można przeżyć całego życia z kołnierzem zapiętym pod szyją, prawda? - roześmiał się z własnych porównań. - Jak miło wreszcie cię takim zobaczyć.

Kolano Ludwiga poruszyło się niespokojnie pod stołem.

- Ty jesteś artystą, prawda, Feli? Przekazujesz uczucia poprzez kolory na płótnie. Dlatego rozumiesz, jak bardzo niektóre sprawy potrafią być zawiłe i jak trudno jest czasem wyrazić coś słowami... prawda? - zawahał się.

- Hm. Poniekąd. Nie chodzi tylko o same farby. Chodzi raczej o czynność ich nakładania. Jeśli nie umiesz czegoś wyrazić - przeciągał Feliciano - spróbuj zamienić to w czyn.

Ludwig zacisnął usta. Patrzył na Feliciano w milczeniu, a Włoch pozwalał mu na to, wiedząc, że Niemiec przygotowuje się do kolejnego ruchu. Wiedział, że oboje na coś czekają.

Blondyn wyciągnął rękę i położył swoją dużą, ciepłą dłoń na policzku Feliciano. Vargas rozpłynął się pod tym dotykiem, a jego wzrok na chwilę zaszedł mgłą, aby zaraz skupić się już tylko na jedynej osobie, jaką miał przed sobą.

Kamienica na Łąkowej | Axis Powers HetaliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz