— Ne dam rady.
— Dasz.
— Nie.
— Nie denerwuj mnie. Idziesz tam.
Ignorując stanowczość wybrzmiewającą się z głosu Louisa, odwróciłam się na pięcie, by wrócić do samochodu. To był cholernie zły pomysł, bym tu przyjeżdżała. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby się zgadzać?! Przecież to było oczywiste, że jak zobaczę Gabriela, to się rozkleję lub ucieknę przy wszystkich niczym tania podróbka Kopciuszka. Byłam żałosna.
Dźwięk moich szpilek uderzanych o kostkę brukową umilkł, kiedy Louis chwycił mnie za talię. Uniósł moje ciało z taką sprawnością, iż szło pomyśleć, że nic nie ważyłam. Również moja walka dowodziła, że i siły to za grosz nie miałam, gdyż wszystkie moje próby ucieczki z jego ramion kończyły się fiaskiem.
— Louis, puść. Sama tam już pójdę, ale, na litość boską, ludzie się patrzą! — zbeształam go, co skomentował przewróceniem oczu.
— Elliot, bierz ją, bo przysięgam, że zaraz nią rzucę — Harris warknął zirytowany.
— Chyba powinienem ci przywalić za to, że szarpiesz moją dziewczynę — Elliot zamiast jednak coś zrobić stał i się śmiał niczym hiena z astmą. Karygodne.
Louis na szczęście w końcu mnie odstawił, dzięki czemu mogłam bez większych problemów się poprawić. Przyznam, że wizja spotkania z Gabrielem skłoniła mnie do przykucia większej wagi do mojego stroju. Dlatego też tego wieczora postawiłam na czarną obcisłą sukienkę, której lekkie marszczenia w świetny sposób uwydatniały moje szerokie biodra, oraz kamuflowały delikatne fałdki brzuchu. Dekolt w serek natomiast podkreślał mój biust i obojczyki, co także ceniłam. Jednakże niepodważalnie moim ulubieńcem były bufiaste rękawy z cieniutkiej siateczki, które po prostu były genialne.
Wyglądałam bardzo ładnie, co stanowiło jedyny plus dzisiejszego dnia.
— A gdzie jest w ogóle Rose? — zapytał się Elliot, poprawiając podciągnięte do łokci rękawy białej koszuli.
— Stwierdziła, że się za was wstydzi i sobie poszła — wzruszył ramionami Oliver, który tak bardzo zapatrzył się na marmurową fontannę, że z opóźnieniem zarejestrował przejście tematem na jego dziewczynę.
Dziwić się mu nie mogłam. Rezydencja, czy może raczej pałacyk, w którym zostało zorganizowane przyjęcie, był oszałamiający. Ogromna posiadłość z białymi kolumnami tej nocy oświetlana była dumnie przez jasne światła. Wszędzie, gdzie nie padło spojrzenie, dało się dostrzec tabuny ludzi prezentujących się jak na balu w zamku rodziny królewskiej. A do tego ten ogród pełen ładnie przyciętych krzewów, drzew oraz rzeczy tak przyciągających oko jak chociażby owa fontanna, w którą wgapiał się Oliver.
Było tu cudownie i kompletnie nie dziwiłam się Melody i Oscarowi, że to tu postanowili nas zaprosić.
— Dobra, to idziemy? — Louis spojrzał na nas pytająco, by ostatecznie wzrok zatrzymać na mnie. — Pisałaś z Naomi?
— Tak, mówiła, że będzie — odparłam poddenerwowana.
Mówiąc ładnie, Naomi nieszczególnie podobał się pomysł mojego spotkania z kimkolwiek z jej rodziny. Uważała, że uczynili mu oni zbyt wiele przykrości, bym miała z nimi jeszcze rozmawiać. Ale tak jak podejrzewałam, nie mogła mi ona udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi na interesujące mnie pytania. Coś tam, oczywiście, wspomniała o mojej ochronie, ale nie było to dla mnie wystarczające. Chciałam mieć informacje na bieżąco. Tak samo jak te dwa lata temu, gdy to zaczęło się po raz pierwszy.
CZYTASZ
Marionetka
RomanceSztuka zakończyła się, a wszelkie maski opadły. Nie mogła już kłamać. Nie mogła już okłamywać siebie, że dalej jest piękna. Że niczym ta lalka w pięknej sukience pozbawiona jest wszelakiej skazy. Po burzy, z którą przyszło się Corze zmierzyć, nie p...