3

2K 114 17
                                    

Adora

Zephyr zaniósł mnie poza niewielkie miasteczko. Im dalej miasteczka byliśmy, tym bardziej przerażona byłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak się oddalaliśmy. Teoretycznie powinnam czuć ulgę, skoro nie było tutaj tak wiele tych przerażających stworów, ale będąc sam na sam z Zephyrem oraz Morbiusem, nie mogłam się uspokoić. 

Trzęsłam się jak osika. Nie bałam się tak nawet wtedy, gdy szłam na najwyższy i najszybszy rollercoaster w Stanach. Moja przyjaciółka uwielbiała parki rozrywki, a ja chodziłam tam za nią. Uwielbiałam spędzać z Wendy każdą wolną chwilę. Była mi najbliższą osobą, poza moimi rodzicami. Kochałam ją i nie sądziłam, że zostawi mnie w potrzebie. 

Na razie jednak nie zamierzałam myśleć dłużej o Wendy, gdyż miałam inne problemy na głowie. 

- Zaraz będziemy na miejscu, serduszko. Nie obawiaj się. Czuję, jak twoje serce szybko pracuje. 

Gdybym nie była przerażona do szpiku kości, pewnie parsknęłabym śmiechem na te słowa. Nie chciałam bowiem iść do domu mojego oprawcy. Tego, który niby mnie zabił. 

Morbius szedł przed nami na zgiętych nogach, upewniając się, że nikt mnie nie zaatakuje. Nie czułam się tu bezpiecznie. Bałam się, że zaraz ktoś mnie zamorduje, ale czy mogłam umrzeć, skoro już nie żyłam? Czy aby na pewno umarłam? Czy moje ciało wciąż znajdowało się w lesie, gdzie zostało powieszone nagie za nadgarstki na gałęzi? 

Nagle Morbius prychnął niczym zwierzę. Nie miałam pojęcia, jak powinnam klasyfikować te stwory. Nie były ludźmi, ale chyba nie były także zwierzętami. Czym więc były? Czy słowo Arphis było najbardziej odpowiednie? 

W końcu dotarliśmy do niewielkiej, ale przytulnie wyglądającej chatki. Wokół znajdowały się drzewa i rozpościerał się piękny widok na majestatyczny górski krajobraz. Było tu pięknie, ale nie mogłam w pełni cieszyć się tym światem, skoro byłam w tak opłakanym stanie. 

Rozglądałam się panicznie wokół siebie. Szukałam jakiegokolwiek wyjścia z tej krainy. Skoro dostałam się tu przez portal, może musiałam przywołać kolejny, który zabrałby mnie do domu? Jak jednak mogłabym to zrobić? Poza tym, jak wyjaśniłabym rodzicom to, że miałam za pięć dni urodzić dziecko, które w niczym nie przypominałoby człowieka? 

Morbius otworzył dla nas drzwi i przepuścił nas tak, że Zephyr wszedł ze mną w ramionach do środka jako pierwszy. Rozejrzałam się po parterze i ujrzałam po prawej stronie kuchnię, a po lewej salon. Przed nami znajdowało się wyjście na taras, a obok były schody. Zephyr na razie jednak nie wszedł tam ze mną. Skierował się do salonu i tam położył mnie na kanapie i nakrył kocem. Ścisnęłam go mocno palcami, nakrywając swoje nagie ciało. Nie chciałam patrzeć na brzuch, który rósł w zastraszającym tempie. 

Zephyr wstał. Spojrzał na mnie swoimi różowymi ślepiami bez źrenic. Morbius stał obok niego, krzyżując łapy na szerokiej piersi i obserwując mnie swoim szmaragdowym spojrzeniem. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść tego strachu. 

- Adoro, tutaj jesteś bezpieczna. Nikt cię nie skrzywdzi. 

- Ty mnie skrzywdziłeś - wyszeptałam, gdy Zephyr ukucnął przy mnie i ostrożnie położył łapę na mojej głowie. 

- Wiem, kochanie. Musiałem to zrobić. Teraz będzie już tylko lepiej. 

- Czy gdy urodzę ci dziecko, będę ci jeszcze potrzebna? 

Mężczyzna przechylił lekko głowę na bok i choć nie miał twarzy, to mogłabym przysiąc, że czuł skonsternowanie. Ciężko mi było odczytywać jego emocje, skoro nie miał twarzy, ale czułam, że nauka tego nie zajmie mi dużo czasu. Czułam bowiem jakąś dziwną więź z tym stworem, a domyślałam się, że powodem tego było dziecko, które nosiłam pod sercem. 

UnderworldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz