Jeszcze nigdy śniadanie w Wielkiej Sali nie było dla Harry'ego tak stresujące i trudne. Właściwie, to nie wiedział, dlaczego nie został we własnym łóżku i nie przespał tego dnia.
Pozornie nic niezwykłego się nie działo: on siedział razem ze swoimi przyjaciółmi przy stole Gryffindoru, a Malfoy... Harry ukradkiem zerknął w stronę Ślizgonów: znajdował się na swoim zwykłym miejscu, znacznie oddalonym od Gryfonów i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z Pansy.
Harry spojrzał na swój talerz i wszystko, co wdusił w siebie do tej pory, podeszło mu właśnie do gardła. Nie wyobrażał sobie tak po prostu iść na lekcje, spotykać go na korytarzach, ćwiczyć oklumencję...
Z drugiej strony, nie mógł znieść myśli, że Ślizgon miałby zniknąć z jego życia.
Wział łyk soku ze swojego pucharu i napotkał badawcze spojrzenie Hermiony. Nic nie powiedziała, ale patrzyła na niego tak współczująco, że zapragnął natychmiast wyjść. Zamiast tego pochylił się nad swoim tostem.
- Nie mówiłeś Harry, że kręcisz z Luną - usłyszał gdzieś obok głos Deana.
No tak. Mógł się tego spodziewać. Cały Hogwart mówił tylko o nim i nieszczęsnej Lunie, która wykazała się niespotykaną wyrozumiałością, gdy Harry z samego rana, gdy tylko spotkali się pod Wielką Salą, pospiesznie streścił jej, co działo się na przyjęciu.
- Bo nie ma o czym mówić - odparł, wiedząc na starcie, że nikogo tym nie przekona.
Gdy wracał myślami do tego, jak na drugim roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa, wszyscy myśleli, że jest Dziedzicem Slytherina i traktowali go jak trędowatego, a obecnym stanem rzeczy... sam nie wiedział, co tak naprawdę było gorsze.
Po przyjęciu u Slughorna, Harry czuł, jakby stracił część siebie. Wstyd oraz poczucie straty zabrało mu jakąkolwiek motywację. Jedyny plus tej całej sytuacji, to, że przynajmniej sprawa była jasna: wiedział już, że jest beznadziejnie zakochany w swoim dawnym wrogu, a on zupełnie tego nie odwzajemnia...
Jakiś głosik w głowie Harry'ego, podszeptywał co prawda, że Draco jednak oddał pocałunek, a gdyby Harry był mu obojętny, od razu by go przerwał, a nawet jeśli nie zrobił tego, przez zaskoczenie, nie odwzajemniłby go z taką pasją...
Dlaczego zawsze muszę się łudzić, zamiast po prostu pogodzić się z faktem, że między nami nic nie będzie? - myślal smętnie odkładając puchar z sokiem i kierując się do wyjścia.
Malfoya postanowił na razie unikać. Na zajęciach i tak przeważnie trzymał się, jak najdalej od niego, ale w pierwszej kolejności odwołał ich ćwieczenia oklumencji oraz spotkanie GD. Wymawiając się złym samopoczuciem, po lekacjach zamierzał spędzić wolny czas w swoim dormitorium, rozpamiętując w nieskończoność finał wczorajszego wieczoru.
*
Harrry musiał w końcu wyjść z zamku i udać się na boisko Quidditcha, ponieważ Gryffindor, miał stoczyć jeden z ostatnich meczy w tym sezonie. Tym samym, był to jeden z ostatnich meczy w szkolnych rozgrywkach Harry'ego, który lada moment miał skończyć siódmą klasę i opuścić Hogwart. Paradoksalnie, zupełnie mnie to nie obchodzi - uświadomił sobie Harry, z zaskoczeniem odkrywając, że po raz pierwszy w życiu, ukochany sport jest mu całkowicie obojętny.
Pogoda była piękna: po długiej zimie, wczesnej, deszczowej wiośnie, nastał wreszcie pierwszy, bardzo gorący dzień i podekscytowani uczniowie tłumnie zmierzali na trybuny, by obserować starcie między wrogimi sobie Gryffindorem i Slytherinem.
Na pozycji szukacjącego po stronie Ślizgonów grał Nott.
Może to lepiej - pomyślał i siląc się na spokój, wsiadł na miotłę. Dźwięk gwizdka oznajmił początek meczu i gdy Harry w końcu odbił się od ziemi i znalazł w górze - daleko od wszystkich, poczuł się odrobinę lepiej. Mimowolnie przeszukał wzrokiem trybuny i po upewnieniu się, że Draco nie ma i tam, rozpoczął wypatrywanie znicza.
CZYTASZ
Zanim nadejdzie mrok
Fanfiction"Harry momentalnie znalazł się przy nim. Białe włosy, rozsypane w nieładzie po walce, sprawiały, że Draco wyglądał inaczej niż zwykle. Ale Harry już nie dał się zwieść. Wiedział, że ma przed sobą bezwzględnego śmierciożercę. - To koniec - powiedzia...