Rozdział 11.

22 1 0
                                    

Siedziała dość sztywno za biurkiem w nieprzyjemnie kolorowej sali, a do jej nozdrzy dopływał zapach wymieszanych ze sobą świec palonych tutaj przez ostatnie dekady. Z rozczarowaniem spojrzała na małe okno. Podeszła do niego i zaczęła ściągać wszystkie zalegające parapet przedmioty. W końcu otwarła je, wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze i sięgnęła po papierosa.

Odpaliła go, wyglądając przez okno i dostrzegając bijących się na śnieżki uczniów. Śnieg zalegał na błoniach Hogwartu i wciąż padał, uzupełniając nieośnieżone miejsca. Dość niespodziewanie brama otworzyła się i wszedł przez nią odziany w czerń dyrektor.

Jego groteskowa szata, powiewała za nim unoszona przez powiew wiatru, który w tę samą stronę skierował jedną ze śnieżek. Rozbiła się ona tuż obok mężczyzny, który uniósł brew i warknął w stronę przestraszonego chłopaka:

- Minus 5 punktów od Hufflepufu, Dawson - niski blondyn spojrzał na dyrektora, jednak nie odezwał się ani słowem, pozwalając czarodziejowi odejść.

Czarnowłosy mężczyzna nagle uniósł wzrok ku górnej części zamku i w otwartym oknie dostrzegł blondwłosą kobietę. Kącik jej ust uniósł się, gdy dostrzegła, że dyrektor przygląda się jej.

W tym momencie odezwał się szkolny dzwon, zwiastując początek kolejnej lekcji. Do klasy wpadła chmara ludzi, którzy, jednak stanęli jak wryci, spoglądając na odzianą w czerń profesorkę, która właśnie zamykała okno.

- Dzień dobry - przywitała się spokojnie, odwracając w ich stronę.

- Gdzie profesor Trelawney? - padło w odpowiedzi w jej stronę pytanie. Jej wzrok zatrzymał się na blondwłosej dziewczynie, która patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.

- Z profesor Trelawney wszystko w porządku, panno Brown. Po prostu... potrzebuje nieco odpoczynku... - wytłumaczyła Vinda.

- Siadajcie - mruknęła, wskazując na wnętrze klasy.

- Wyciągnijcie podręczniki i otwórzcie na stronie 276. Ogień, a wróżba - powiedziała, a na stolikach zapłonęły delikatne płomyki.

~~~

- Gdy wszyscy stracą nadzieję,
Gdy ostatni opadną z sił,
Narodzi się ta, która będzie potęgą wszechświata,
Której los z Czarnym Panem się splata.
Ta, której moc pochłonie wielu,
Która będzie zgubą dla celu.
Ta, której nie oprze się Czarny Pan,
Której nie uwieczni słynny plan.
Ta, której wyrzecze się ojciec,
Która będzie jak wzorzec.
Ta, od której zależeć będzie los,
Której oczy będą zimne jak stos.
Ta pełna glorii i słońca,
Narodzi się, gdy jesień wieku dobiegnie końca.

- Marie! Marie! Na słodkiego Salazara! Wszystko w porządku? - były to pierwsze słowa, które dosłyszała blondwłosa po odzyskaniu świadomości.

- Na dobrego Merlina co się stało? - zapytała niepewnie.

- Ty... Ty jesteś widząca?- zapytała współlokatorkę czarnowłosa.

- O czym ty bredzisz Ellie?

- Słyszałam na własne uszy! Mówiłaś coś o jakimś dziecku i Czarnym Panu!

- Musiałaś się przesłyszeć- odparła lekceważąco dziewczyna.

- Marie czy ty myślisz, że postradałam zmysły? Wiem co słyszałam do cholery jasnej!

- Mhm...

- Musimy to komuś powiedzieć, to mogłobyć coś ważnego!

- Do reszty zdurniałaś? Nikomu o niczym nie będziemy mówić. Jeszcze mi Dippeta albo innego Dumbledore'a na głowie brakuje.

Armes de la mort || Severus Snape Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz