Rozdział 10

3K 258 27
                                    

Dalia zerknęła na Declana, który bacznie pilnował aby weszła do sali. Na poddasze prowadziły łagodne stopnie, więc nie miała dużych trudności w pokonaniu ich. Szczerze powiedziawszy nawet się nie zmęczyła. Słyszała głosy, śmiechy i muzykę dobiegającą z góry. Dlatego im bliżej byli tym bardziej nie chciała tam wchodzić. Powoli ją to denerwowało, bo zauważyła, że coraz częściej ma słomiany zapał. Ilekroć z początku coś ją cieszyło i była gotowa by zacząć działać to dosłownie po kilkunastu minutach zmieniła zdanie i wolała siedzieć w domu.

Pokonała ostatni stopień i zrobiła dwa kroki w przód, by stanąć przed drzwiami.

— Rozmyśliłam się... — Odwróciła się w stronę schodów, jednak nie zdołała postawić choćby kroku, kiedy odnalazła za sobą Declana. Brunet z uniesioną brwią i skrzyżowanymi dłońmi na torsie, przyglądał jej się z góry. Dziewczyna cicho westchnęła, ponownie odwróciła się w stronę drzwi i złapała za klamkę. — Nie znoszę cię.

— Nie ma za co. — Mruknął ze słyszalnym rozbawieniem.

Weszli do sporych rozmiarów pomieszczenia. Było mniejsze niż sala na dole, ale jeśli było tak jak mówił Declan, że sala jest dla jednej osoby, to w zupełności powinna wystarczyć. Podłoga była taka sama jak w całej szkole — stara i hebanowa. Wystarczy ją jedynie umyć i wypastować odpowiednimi preparatami. Przez to, że pomieszczenie znajdowało się na poddaszu trzy okna były zamontowane na ścianie ze skosem, wpuszczając do środka słupy światła. Dwa kolejne okna znajdowały się na przeciwległych ścianach i sięgały od podłogi aż po spadzisty sufit. Budynek szkoły był stary, a więc okna również miały swój stary styl – przedzielone drewnianymi szprosami.

— I niby w czym mogę pomóc? — Mruknęła, zerkając na bruneta. Declan zmrużył oczy w zastanowieniu. — Nie wiesz? To po co...

— Oczywiście, że wiem. — Wtrącił. — Niezdrowo przesiadywać całymi dniami w domu, więc cię zaprosiłem. Logiczne. — Mruknął, robiąc krok w stronę starych półek. Jednak zanim odszedł zwrócił się do jednego z chłopaków. — Przypilnuj jej, żeby nie uciekła.

— Nie ucieknę. — Wymamrotała. Obserwując jak Declan zdejmuje z półki koszyk z środkami czystości.

— Jasne, a ja uwierzę ci jak ostatni idiota. — Ich spojrzenia się spotkały, więc wymienili się kąśliwymi uśmiechami.

— Sądziłam, że tak zrobisz. — Syknęła z uśmiechem.

— Spieprzaj myć okna. — Declan wręczył jej ścierkę i płyn do szyb z równie nieszczerym uśmiechem.

— Palant... — Brunet pochylił się do jej twarzy.

— Nie omiń żadnej plamki, smarkulo. Osobiście je sprawdzę. — Burknął.

— Pedantyczny palant. — Szepnęła z niedowierzaniem co wyrwało z ust tancerzy zduszone śmiechy.

Dalia odwróciła się od bruneta, a kąciki jej ust mimowolnie powędrowały ku górze w delikatnym uśmiechu. Potem podeszła do starych okien, odłożyła jedną kulę, spryskała niewielką część, preparatem i zabrała się za sprzątanie.

***

Declan zerknął w stronę Dalii, która kończyła myć drugie okno. Szczerze sądził, że się nie zgodzi i go zwyzywa. Kiedy była młodsza nigdy nikogo nie słuchała i zawsze robiła wszystkim na przekór. Mimo, że wciąż jest denerwująca, to musi przyznać, że z wiekiem stała się spokojniejsza i miał cholerną nadzieję, że to nie jakaś jej sztuczka, bo w tym też była jedyna w swoim rodzaju. Najpierw usypiała czujność innych, a po jakimś czasie trzeba było odbierać ją z komisariatu...

Do utraty tchu [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz