Minął tydzień od urodzin Apollo. Tydzień, od kiedy odwiedziłem schronisko i zostałem odesłany z kwitkiem przez pyskatą, różowowłosą wiedźmę. I tydzień, jak nie mogę jej wypędzić ze swojej głowy. Nie mam pojęcia co tam robi, ale jak najszybciej powinna się z niej ewakuować.
Ona nawet nie jest w moim typie. Pomijając już ze jest młodsza i ma różowe włosy. Mój typ był tylko jeden i nikt nie będzie w stanie go zastąpić.
Na głowie mam teraz ważniejsze rzeczy niż jakaś pyskata małolata. Za dwie godziny mam się spotkać w klubie z Woodsem. Podobno dowiedział się czegoś nowego o Domezie, a każda informacja o tym skurwielu jest dla mnie na wagę złota. Liczę, że w końcu okażą się to informacje, które zbliżą mnie do tego sukinsyna. Już zbyt długo czekam na zemstę. Ta zabawa w kotka i myszkę przeciąga się już prawie sześć lat. Sześć długich lat, jak skurwiel powinien gnić pod ziemią.
Leo wcześniej pojechał do klubu, bo miał spotkać się tam z jakimś gościem od dostaw alkoholi. Młody coraz bardziej wdraża się w swoje nowe obowiązki. I całkiem dobrze się w tym odnajduje. Może nie powierzyłbym bym mu jeszcze spraw mafii, przez jego porywczość i beztroskę, ale z klubami radzi sobie o dziwo dobrze.
Albo w tajemnicy przede mną wynajmuje kogoś, kto zamiast niego, spełnia powierzone obowiązki. I nawet nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się to prawdą.
Zapinam guzik w swojej marynarce i schodzę na dół, gdzie już powinien na mnie czekać Ivan. Od kiedy Vincent oddał mi swoje stanowisko i całkowicie porzucił życie po drugiej stronie prawa, to on jest moją prawą ręką i wiem, że zawszę mogę na niego liczyć. Zaraz po braciach jest jedyną osobą, której ufam najbardziej.
- Matteo, czy ty wychodzisz? - rozdrażniony głos Rosę roznosi się po holu. Kobieta nie musi nawet wychylać się z kuchni, żeby było dobrze ją słychać. Jej krzyk usłyszałby nawet zmarły. Pochowany na innym kontynencie. W innej czasoprzestrzeni.
- Tak Rosę, zaraz mam spotkanie. - wzdycham ciężko i kieruję swoje kroki w jej stronę. Dobrze wiem jaką tyradę miałbym później, gdybym wyszedł bez słowa. Czasami ta kobieta mnie przeraża, a to ja powinienem wzbudzać strach.
Gdy tylko mijam próg jej królestwa, napotykam karcący wzrok gosposi. Stoi oparta o szafki z jakimś wałkiem w rękach.
- Nie było cię na obiedzie. - przypomina mrużąc oczy. - I z tego co wiem, wyszedłeś rano bez śniadania...
Przeczesuję włosy nerwowym ruchem i kątem oka sprawdzam godzinę na zegarku. Woods nie powinien się obrazi za spóźnienie, ale ja się nie spóźniłam. Nigdy. Jeżeli już to jestem tym, co jest przed czasem. Cenię sobie punktualność i od innych oczekuję tego samego.
- Rosę, mam zaraz ważne spotkanie... - zaczynam spokojnie, ale głośne uderzenia wałka o kuchenny blat, skutecznie mnie ucisza. Stojący obok Ivan podskoczył i stanął na baczność.
Ta kobieta to terminator. Nie wiem jakim cudem udało jej się mnie tak podporządkować sobie. I nie tylko mnie. Moi ludzie słuchają się bardziej jej niż mnie.
- Zamilcz gówniarzu i siadaj do stołu. - bez słowa wykonuję jej polecenie i siadam na krześle przy wyspie. - Nie wyjdziesz z domu jeśli nie zjesz obiadu. Dla kogo myślisz, że ja tyle czasu siedzę w tej kuchni i gotuję? Myślisz, że nie mam co robić? Trochę wdzięczności i ogłady dla starej baby.
Czuję się jak pięciolatek, któremu mama nie pozwala wyjść na dwór, dopóki ten nie zje całego obiadku.
- Rosę, jestem dorosłym facetem, dodatkowo szefem mafii. - zaczynam spokojnie i posyłam jej niezadowolone spojrzenie. - Nie traktuj mnie jak dziecko. Przypomnę ci, że to ja jestem tu szefem. - pod koniec mój głos jest lekko warkliwy. Nie mogę pozwolić, żeby w taki sposób traktowała mnie przy moich ludziach. To niedopuszczalne.
CZYTASZ
Siła, którą mi dajesz
RomansaStrata bywa bolesna. Podwójna strata równa się podwójnemu bólowi. Bólowi, który ujarzmić może tylko zemsta.