grover i percy siedzieli spokojnie na schodach ewakuacyjnych, z nogami wystającymi przez barierki. było tak jak zawsze. jackson mówił dużo, mówił szybko i chciał praktycznie streścić satyrowi całe swoje życie od początku po raz... już sam właściwie nie wiedział który, wplatając czasami obozowe plotki. underwood doceniał to. lubił rozmawiać z percym, lubił spędzać z nim czas. był dla niego komfortową osobą. pierwszym najlepszym przyjacielem, który faktycznie przez dłuższy czas pozostał tym najlepszym przyjacielem. nie wyobrażał sobie, zrobić chociażby połowy wielkich rzeczy, których przez całe życie udało mu się dokonać bez niego. bo blondyn taki właśnie miał wpływ na ludzi. mogliby rozmawiać godzinami, nawet dniami i nigdy się sobie nie znudzić. ale w końcu doszło do tego jednego punktu, do którego grover bardzo nie chciał, żeby dochodziło.
percy zaczął mówić o jasonie.
rozprawiać jaki to on jest cudowny, jak bardzo ciekawy, jak strasznie chce mu pomóc, jak uwielbia spędzać z nim czas i rozwija się najbardziej w jego towarzystwie, jak wielki cel ma, jak szlachetny, jak percy go podziwia, jak to on jest niesamowity, niepowtarzalny, taki jak nikt inny, jak mógłby rozmawiać z nim godzinami, jak piękne oczy miał i ile chłopak by oddał żeby być taki jak on. i underwood tak bardzo tego nienawidził.
czuł się z tym źle. nie mógł przecież obwiniać o to, ani percyego, ani jasona. tak naprawdę cieszył się, że jackson poznawał nowych ludzi i miał przyjaciół. przecież nie mogli do końca życia być do siebie przyczepieni jak na rzepa. chłopak zasługiwał na cały świat, na wszystko co najlepsze i grover nie mógł mu tego odbierać, bo taki miał humor. to było zgubne. zgubne kiszenie w sobie tych wszystkich emocji, tej całej zawiści. bo nikogo nie mógłby okłamać, że jest mu z tym dobrze. czuł się taki odrzucony, taki inny niż wcześniej, jakby ten rzep był już na tyle stary, że nie nadający się do użytku. i bardzo dobrze wiedział, jaki był.
zazdrosny.
nie miał pojęcia czy to dobre określenie, czy w ogóle może tak powiedzieć w tym kontekście. ale tak bardzo chciałby być na miejscu jasona. chciałby, żeby percy nazywał go tak inspirującym, tak oddanym temu co robi człowiekiem. chciałby wciąż być jego najlepszym przyjacielem, chciałby wciąż być u niego na pierwszym miejscu. tak jak percy był u niego. był zły na siebie. nigdy nie chciał czuć czegoś takiego wobec kogoś, kto tak właściwie nie zrobił mu nic złego. to uczucie tak niesmacznie wylewało się w nim, było tak obrzydliwe. jednak jakkolwiek chciał tego najbardziej na świecie, nie mógł nic zrobić z tymi negatywnymi uczuciami. wierzył, że jason był dobrą osobą. spotkał go kilka razy, był miły, rozumiał dlaczego percy go uwielbia. ale wciąż kisiło go w środku. bo chciał być jasonem. tak bardzo chciał być jasonem. nie było to możliwe, ponieważ chłopak był praktycznie idealny. i mimo, że czuł jak ta perfekcja bije od niego, nie zebrałby w sobie chęci, żeby powiedzieć o nim przynajmniej jedno dobre słowo. zdawał sobie sprawę, że taka 'nienawiść' jest niezdrowa. że to przerasta jakiekolwiek pojęcie. jednak, chociaż widział w jasonie tą perfekcje, miał zamglony obraz. grace był dla niego nie w porządku.
wiedział, że to nie jest coś 'rodzinnego'. znał przecież thalię grace, która była siostrą chłopaka. była też jego przyjaciółką i niesamowitą osobą. była silna, niezależna, odważna, oddałaby wszystko za tych, na których jej zależy. podświadomie miał wrażenie, że jason też taki jest. wynikało to z ich spotkań, z opowieści percyego, ale też ze wszystkiego co zrobił za życia. był pretorem, walczył za lepszy świat, przeżył zobaczenie bogini! grover chciałby być taki jak on. przynajmniej trochę. żeby percy, przynajmniej trochę, uważał go za takiego przyjaciela, jakim był grace.
underwood bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że percy o nim zapomniał. ale rozumiał to. była kolejna wielka wojna, jackson musiał walczyć o to, żeby świat się nie skończył. jego tam nie było. nie chciał tego akceptować. to nie było w porządku. kiedy on wyrywa sobie włosy z głowy zamartwiając się, a percy nie może nawet zadzwonić tym cholernym iryfonem. jednak znał go długo. i przyzwyczaił się. przyzwyczaił się do bycia zepchniętym na drugi plan, przez to, że miał annabeth czy kogolwiek innego. ale nigdy, do końca swoich dni, nie przestałby uważać go za swojego najlepszego przyjaciela. percy może robić cokolwiek chce, z kimkolwiek chce, jednak dla niego zawsze będzie jak brat.
chociaż miał ochotę płakać kiedy o tym myślał. ściskało się coś w nim na myśl, że został zapomniamy przez kogoś, kto zwykł nazywać go 'najlepszym przyjacielem'. chciał krzyczeć do niego jak łatwo było mnie zastąpić ludźmi, których znasz kilka tygodni? ale nie znalazł w sobie na to siły. i percy za dużo dla niego znaczył. nie mógłby na niego krzyknąć. nie znalazłby w sobie na tyle odwagi, prawdopodobnie nigdy. mimo to, czuł się skrzywdzony. tym jak łatwo przyszło jacksonowi zamienić go na jasona. i jak szybko przyszło percyemu zapomnieć, że kiedykolwiek miał takiego przyjaciela jak grover.
— ej, groves – rzucił nagle, odcinając się całkiem od wcześniejszego tematu. – myślisz, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi w każdym wszechświecie? – spytał blondyn, a świat satyra zatrząsł się. to pytanie było wręcz niepoważne. nie chciał na nie odpowiadać. miał ochotę po prostu uciec. uciec, zapomnieć, przyjść tu znowu za trzy dni, i rozmawiać z nim jak gdyby nigdy nic. a to było takie proste pytanie. zwykłe pytanie, na które prawdopodobnie była bardzo zwykła odpowiedź. ale było w nim coś, co sprawiało, że nie wydawało się takie normalne. i oczywiście, że mógł po prostu odpowiedzieć tak. ale wtedy okłamywałby ich obojga.
— lepiej zapytaj o to jasona – odpowiedział mu oschle, co zabrzmiało tak jak nigdy nie chciał, żeby zabrzmiało, po czym zabrał swoją torbę, wstał i zszedł ze schodów. płakał. to było bez sensu. mógł po prostu grzecznie przytaknąć. przytaknąć i zostawić wszystko jak dawniej. jednak coś wewnątrz rwało go i wrzeszczało, że to będzie nieuczciwe w stosunku do niego samego. zacisnął pięść, a paznokcie wbijały mu się we wnętrze dłoni. bał się, że już nigdy pomiędzy nimi nie będzie tak samo. przynajmniej nie musiał martwić się o jacksona i jego stan.
bo percyemu zawsze zostawał jeszcze jason.
i've been the archer,
i've been the prey,
who could ever leave me, darling?
but who could stay?a/n ok so co myslimy
MIALOM OGROMNA POTRZEBR NAPISANIA TEGO, ALE WYSZLO TAK JAKBY CHAOTYCZNIE?? YK WHAT I MEAN
![](https://img.wattpad.com/cover/359482075-288-k363299.jpg)