Rozdział 17

588 43 4
                                    

ARES

Gdy ją ujrzałem, wszystko do mnie wróciło. Wspomnienia, uczucia i sens życia. Jej niebiańskie oczy, które odwiedzały mnie co noc od tamtego dnia, patrzyły na mnie. Przypominając, do kogo należy moje serce i co najważniejsze. CZŁOWIECZEŃSTWO. Mój promyczek. Widziałem, jak poruszają jej się usta, gdy na mnie krzyczała. Biegła w moją stronę z mordem w oczach a ja dalej patrzyłem się tylko na moją miłość. Marzyłem o takiej chwili od dziecka. Chciałem ją odnaleźć i żyć z nią aż do śmierci, ale teraz uświadomiłem sobie, że byłem głupcem. Jak bestie może ktokolwiek pokochać? Zniszczyłem siebie, jak i też ją. Nie było już tamtej dziewczynki, która patrzyła na mnie lśniącymi oczami. Teraz widziała we mnie tylko jedno. MORDERCĘ. Pamiętam, jak byłem nieprzytomny, słyszałem, jak mówiła do swojego najlepszego przyjaciela słowo zaczynające się na literkę "K". Często je wypowiadała do szczeniaka. Długo zajęło mi odkrycie, co to mogło znaczyć, ale udało mi się. W jej ojczystym języku znaczyło "KOCHAM CIĘ". A ja zbiłem go na jej oczach. Dla innych pies jest tylko zwierzakiem, zabawką, ale dla niej był kimś więcej. Widziałem to już od naszego pierwszego spotykania, ale teraz jest już za późno na cokolwiek ratowania. Spłonął razem z całym domem. Już go nie ma. Ktoś zaczął mnie pchać do tyłu. Drzwi przede mną zaczęły się zamykać zwolnionym tempie. Zanim znikła mi z oczu nasz wzrok się spotkał i jej wargi ułożyły się w znane mi słowa. "ZABIJĘ CIĘ.".

- Don! Proszę z stąd iść! Dziewczyna jest niebezpieczna!

Kobieta zaczęła na mnie krzyczeć i szarpać. Spojrzałem na nią. To nie jest sen. Wszystko dzieje się na prawdę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zapragnąłem krwi. Złapałem dziewczynę za gardło i mocno ścisnąłem. Przybliżyłem twarz do jej i się uśmiechnąłem.

- Złamałaś zasady dziwko.

Robiła się czerwona. Dusiła się, a ja poczułem spokój. Demon we mnie pragnął tego. Strachu, bólu i cierpienia. A co najważniejsze krwi.

- Bł..gam...

Zaśmiałem się. Uwielbiam, jak mnie błagają o litość.

- Po pierwsze dotknęłaś mnie bez mojej zgody a po drugie... - Zamilkłem na chwilę. - Spojrzałaś mi się prosto w oczy.

Przestała walczyć. Nie miała już sił. Znała ryzyko tej pracy. Każdy znał zady, a ona je złamała. A to oznaczało tylko jeno.

- Żegnaj...

Złamałem jej kark jednym ruchem. Wiotkie ciało upadło na podłogę. Krew zaczęła płynąć jej z ust i uszu. Cudowny widok. Od razu mi lepiej. Słyszałem, zbliżając się kroki z boku. Spojrzałem na moich ludzi. Głowy mieli nisko. Widok martwego ciała dał im znać, że nie jestem dzisiaj w chmurze i lepiej nie ryzykować.

- Sprzątnijcie ciało.

Przeszedłem między nim nabuzowany. Chciałem więcej krwi. Więcej... Więcej.... Zacząłem biec do mojego pokoju. Słyszałem moją matkę z kuchni. Nie mogła mnie zobaczyć w takim stanie. Jeszcze bym jej zrobił krzywdę. Wbiegłem po schodach na górę. Sofia szła w moją stronę, gapiąc się w telefon. Tylko nie to. Strasznie ciężko było mi oddychać.

- O! Ares może mi po...

- NIE TERAZ!

Ryknąłem na nią, trzaskając drzwiami przed jej nosem. Zamknąłem drzwi na klucz.

- Otwieraj te drzwi!

Krzyczała, waląc pięściami. Podbiegłem do szafki. Wyjąłem strzykawkę i wbiłem igłę w ramie. Obadałem na podłogę ociężały. Lek uspokajający zaczynał działać. Oparłem głowę o ścianę. Strasznie się pociłem. Spokojnie zacząłem oddychać. Wiedziałem, że zaraz usnę. Zawsze tak jest. Zamknąłem powieki. Pokazała mi się ta sam postać co od kilku lat, ale teraz nie były tylko wyraźne oczy a cała jej przepiękna twarz. Mój promyczek. Wciągnąłem do niej rękę.

- Uratuj mnie...- Wyszeptałem.

Każdego dnia prosiłem w śnie, żeby mnie uratowała, ale nigdy nie złapała mnie za dłoń. Odchodziła w stronę ciemnego dymu, zostawiając mnie samego. Jej błękitne oczy świeciły w ciemności, nakłaniając, żebym poszedł za nią. Czekała na mnie za każdym razem, a ja nie mogłem wstać. Przypięty kajdanami, cały we krwi krzyczałem, żeby wróciła. Szarpałem się z całych sił, ale to było na marne. Nigdy nie uwolnię się z tego piekła, bo piekło jest moim domem a Lucyfer moim panem.

SOFIA

Krzyczałam, waliłam pięściami w drzwi, ale to nic nie dawało. Chciałam się dowiedzieć, co się stało.

- Ares!

Oparłam głowę o drzwi, nasłuchując jakiekolwiek dźwięku. Cisza. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Widziałam już go w taki stanie. Raz na własne oczy z ukrycia zobaczyłam, jak mój kochany brat zabija swojego żołnierza. To nie było normalne. On nie wyglądał jak człowiek. Uśmiechał się, dusząc własnymi rękoma człowieka. Pomyślałam wtedy, że jest potworem, bestią. Przez kilka dni śniło mi się to po nocach. Obiecałam sobie, że mu pomogę, ale gdzieś w środku mnie tlił się lęk. Coś mi podpowiadało, że może mnie zabić. Nie wiem, dlaczego miałam taką niedorzeczną myśl. Przecież to mój brat nie byłby w stanie mi zrobić krzywy prawda? Głowę oderwałam od drzwi. Teraz nic nie mogę zrobić. Poszłam do kuchni. Matka piła kawę. Gdy mnie zobaczyła, uśmiecha się.

- Dzień dobry kochanie. Dobrze się spało?

Przeszłam obok moje matki. Sięgnęłam po kubek i postawiłam pod ekspresem.

- Tak. Miałam piękny sen.

- Naprawdę? Opowiedz mi on nim.

Usłyszałam pikanie. Sięgnęłam po kawę. Usiadłam obok kobiety. Sięgnęłam z talerza ciastko i ugryzłam. Ulubione Aresa.

- Śniłam mi się kobieta. - Zaczęłam opowiadać. - Była przepiękna mimo blizn na ciele. Wyglądała jak anioł, ale nie do końca. Nie miała skrzydeł. Jej szata była we krwi. Obserwowałam z ukrycia, co ona robi. Chodziła po łące pięknych czerwonych róż. Nie przeszkadzały jej kolce. Szła przed siebie, zostawiając za sobą ścieżkę krwi. Jej lśniące w słońcu brązowe włosy rozwiewał wiatr. - Wzięłam łyk kawy. - Szła w stronę ciemności. Nie było tam żadnych roślin. Wszystko pousychało, ale nadal szła przed siebie. Chciałam ją powstrzymać, ale nie mogłam, otworzyć ust. Już miałam pobiec w jej stronę i ją powstrzymać, ale zobaczyłam dziwną postać na suchej polanie. Kobieta szła w jego stronę. Postać podniosła twarz. Miał wielkie kły i owłosione ciało. Jak bestia. Z pyska kapała mu krew. Spojrzałam na jego łapy i ostre pazury. Też miał we krwi. Chciał wstać, ale był przymocowany kajdanami do ziemi. Kobieta stanęła przed nim. Patrzyli na siebie przez dłuższy czas. Bestia wysunęła łapę w jej stronę. Ona jakby tego nie widziała, uklękła przed nim i go przytuliła. On pył w szoku. Patrzyłam na to wszystko zaszokowana. Czułam się tak jakby, to wszystko było prawdziwe, a nie snem. Podniosła głowę do góry i spojrzała prosto mi się w oczy. Niebo. Widziałam w nich niebo. Nie mogłam wziąć oddechu. Wiatr zaczął wiać w moją stronę. Usłyszałam szept przy uchu. "Uciekaj..." I wtedy się obudziłam.

Skończyłam opowiadać. Spojrzałam na Emme. Dziwnie na mnie patrzyła.

- No wiesz kochanie... - Jąkała się. - Nie wiem co powiedzieć...

- Wiem, że może to dziwne, ale dla mnie to było niesamowite. Gdybyś tylko to zobaczyła.

Wzięłam łyk zimnej kawy. Tak się wciągnęłam, że zapomniałam o Bożym świecie. Usłyszałam klaśnięcie. Spojrzałam na kobietę.

- Czas brać się do roboty.

Przyglądałam się, jak szykowała obiad. Ten sen krążył mi po głowie. W głębi serca chciałam, żeby koś taki jak tak kobita uratowała mojego brata, ale czy to możliwe? Przecież to był tylko sen.

Niechciana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz