Rozdział 4.5

65 36 7
                                    

I tak oto przebyliśmy niemal identycznie długą drogę jak wczoraj, ale tym razem samochód zawiózł nas w zupełnie inny rejon miasta. Ogromna hala nagraniowa miała wiele miejsc od frontu, ale my zostaliśmy wpuszczeni od tyłu przez bramę ze szlabanem. Na zewnątrz kręciło się sporo ludzi. Przenosili z miejsca na miejsce jakieś rzeczy.

– Candy! – Dziewczęcy głos przeszył powietrze, docierając do moich uszu, gdy wysiadałem z samochodu tak, jak i moja towarzyszka.

Uniosła dłoń i pomachała do nadbiegającej w naszą stronę osoby. Była to brązowowłosa, bardzo niska kobieta o niemal dziecięcej urodzie, której twarz zdobiły czarne okulary spadające z nosa przy każdym ruchu.

– Miło cię widzieć, Lilin. Pamiętasz Mike'a? – spytała dziewczyna trojga imion i wskazała w moim kierunku.

Nie odezwałem się. Nawet nie skinąłem głową na powitanie, co spotkało się z natychmiastową reakcją Corin, która bezceremonialnie dźgnęła mnie wskazującym palcem w bok. Idiotka zupełnie zapomniała, że jestem ranny! Ból przeszył moje ciało, a ja spojrzałem na nią z czystą nienawiścią w oczach. Uniosła dłonie, składając je ze sobą i pochyliła głowę w geście przeprosin.

Wszystkiemu przyglądał się poznany chwilę temu kurdupel.

– Pamiętam – odpowiedziała w końcu na zadane pytanie, ale byłem pewien, że kłamie. Miałem przeczucie, że w towarzystwie piosenkarki nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi.

I nie pomyliłem się. Gdy wolnym krokiem zmierzaliśmy w stronę wejścia do budynku, wiele osób stawało, by przywitać się z dziewczyną. Kobiety, mężczyźni. Starsi, młodsi. Każdy wiedział, kim jest Candy. I nikt nie wiedział, kim ja jestem. Zupełnie przeciwnie niż do tego przywykłem. Irytowało mnie to, że jedyne spojrzenia, jakimi mnie obdarzano, wypełnione były współczuciem dotyczącym mojego stanu zdrowia, a jednocześnie nikt nie raczył nawet zapytać, co mnie spotkało i czy można mi jakoś pomóc.

Znajdowałem się w cieniu dziewczyny w peruce, która zaraz po przekroczeniu progu zrobiła kilka kroków w stronę stołu i postawiła na nim opakowanie pełne świeżych babeczek. Gdy wróciła do mnie, dostrzegłem, że jedną trzyma w dłoni. Uniosłem brew wkurzony tym, że zgarnęła dla siebie sobie porcję i nawet nie zapytała, czy mam ochotę.

– Proszę, zanim rzucą się sępy. – Nim zdążyłem głośno skomentować jej impertynencję, ona podała mi muffinkę, zupełnie mnie tym zaskakując.

Ta dziewczyna była... Trudno opisać to słowami. Wszędzie jej pełno. Robiła dziesiątki rzeczy na raz, przy tym zupełnie zapominając o sobie, za to dbając o komfort wszystkich wokół – a przynajmniej mój. Jakby nie istniała w niej krztyna egoizmu. Jakim cudem ktoś, kto nie myślał o swoim dobru, doszedł aż na szczyt? Z godziny na godzinę miałem coraz więcej pytań, ale nie znajdowałem na nie odpowiedzi.

À propos pytań – telefon. Musiałem zdobyć telefon. Ktoś na pewno zostawi swój bez opieki, a wtedy zamierzałem skorzystać z okazji.

– Dzień dobry! – Candy przywitała się z mężczyzną, który właśnie do nas podszedł. Miał na głowie cudaczny melonik w różową kratkę, który natychmiast przykuł moją uwagę. Kto normalny chodzi w czymś takim? – Przyprowadziłam gościa. Mike, to jest Jack. Fotograf, który będzie robił zdjęcia do mojego nowego albumu – przedstawiła mi nieznajomego. Był w okolicy trzydziestki, a w dłoniach trzymał oczywiście aparat, jakby czuł, że wszędzie musi się afiszować swoim zawodem.

Chcąc uniknąć kolejnego ataku palcem między stłuczone żebra, ze strony przybyłej tu ze mną dziewczyny, kiwnąłem mu głową bez słowa, w ramach powitania.

– Mike to mój najlepszy przyjaciel – wyjaśniła, zerkając w moją stronę. Uśmiechnęła się szeroko, na co odpowiedziałem przewróceniem oczami.

Come back home [SZUKA WYDAWCY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz