Część 37

7.6K 336 32
                                    

Hank

Dwa miesiące później

– Bierz ich, kurwa, z prawej! – krzyknąłem.

Brandon strzelił dwa razy do tych skurwysynów, a potem przeszedł szybko za samochód.

Kule świszczały nam nad głowami.

Od dwóch miesięcy bez przerwy szukaliśmy kryjówki Dmitrija. Sprawdzaliśmy ślad po śladzie. Budynek po budynku. Do tej pory nie mieliśmy jednak szczęścia. Po ilości strażników wiedziałem jednak, że tym razem dobrze trafiliśmy. A przynajmniej miałem taką nadzieję.

Cholera, miałem już dość zabawy w kotka i myszkę. Ile można?

Mieliśmy wejść po cichu, nie zwracając niczyjej uwagi. Coś jednak nie pykło.

Zostaliśmy zauważeni.

Zestrzeliłem dwóch kolejnych gości i schowałem się, by wymienić magazynek. Jak tak dalej pójdzie, skończy nam się amunicja. Nie mogliśmy się jednak wycofać. Byliśmy za daleko. Mogliśmy tylko przeć naprzód.

– Osłaniam cię, szefie. Idź! – krzyknął Nelson, strzelając prosto w głowę jednemu z bratwy.

Na zewnątrz nie było już nikogo, czego nie mogłem powiedzieć o wnętrzu budynku. Dmitrij musiał mieć jaką straż przyboczną. To by było zbyt proste, gdyby tak po prostu został sam.

Rozejrzałem się po otoczeniu, by sprawdzić, czy na pewno wszyscy Rosjanie nie żyją i czy ktoś z naszych nie zginął. Dwóch moich ludzi było rannych. Na szczęście tylko tylu. Mogło skończyć się o wiele gorzej. Wprawdzie jeden z nich krwawił jak świnia, ale już się nim ktoś zajmował.

Udało nam się odnieść tak niewielkie straty, tylko dzięki zaskoczeniu. Nie spodziewali się, że zaatakujemy. Wiedzieli pewnie, że jesteśmy na ich tropie, ale nie wiedzieli, że zrobimy to teraz. Sami do końca tego nie wiedzieliśmy jeszcze przed kilkoma godzinami. W ostatniej chwili dostaliśmy cynk, że zbyt wielu ludzi z bratwy kręci się po okolicy. Ten magazyn to był jedyny budynek w okolicy, który się do czegoś nadawał.

Bardziej chujowego miejsca nie mogli zająć. Mogliśmy otoczyć ich z każdej strony. I tak się zresztą stało.

Brandon podszedł do mnie i skinął na wejście.

– Wchodzimy. Idę pierwszy – powiedział.

Nie sprzeciwiałem się. Był ode mnie lepszy i nie bałem się tego przyznać. Dodatkowo był kiedyś w armii. Potrafił działać pod presją.

Nie musiałem chojrakować. Miałem dla kogo żyć. A przynajmniej chciałem tę osobę odzyskać.

Wszedłem do budynku za Brandonem. Nelson zadbał o nasze tyły.

Jasper szedł tuż za mną. Widziałem też, jak reszta ludzi rozchodzi się, by zająć własne pozycje.

Po cichu weszliśmy do środka. Była to stara fabryka, ale pozostała nią tylko z nazwy. Gołe ściany z powybijanymi oknami. Gdzieniegdzie stały jeszcze rozwalające się maszyny. Wszędzie śmierdziało pleśnią.

Nie w takim miejscu powinien ukrywać się król bratwy. Bardziej liczyłbym na jakiś ekskluzywny burdel albo jacht, który wart jest miliony. Dlaczego więc był w takim miejscu?

Wychyliłem się zza ściany, traktując swoją broń jak przedłużenie ręki.

Wiem, że nie powinienem brać udziału w takich akcjach. Miałem od tego ludzi. Przecież gdybym zginął, cała mafia byłaby w dupie. Nie mogłem jednak siedzieć i nic nie robić. Gdybym tak postąpił, myślałbym tylko o jednym.

My baby shot me down - ZAKOŃCZONE // ZOSTANIE WYDANE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz