1. Ucieczka

34 9 9
                                    

Zgiełk szpitalny rozstrajał jej nerwy. Wojowniczka najchętniej wyszłaby na żądanie. Miała poczucie, że tylko zajmuje miejsce komuś, kto rzeczywiście potrzebował opieki.

Równocześnie nie była wystarczająco na siłach, żeby wygrać batalię słowną z pielęgniarzami, którzy najwyraźniej wiedzieli lepiej. Zwłaszcza że bez wątpienia wiedzieli lepiej, bo na tym polegała ich praca.

Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to znaleźć najcichszą część korytarza. Jej salowa patrzyła na te wędrówki podejrzliwie, ale ponieważ miała co robić, a sama Morgana obiecała, że wróci, nikt jej nie powstrzymał. Od czasu do czasu pojawiała się zza rogu inna pielęgniarka, która wyraźnie dostała polecenie pilnowania jej, ale i ją kobieta zdołała przekonać, że czuje się tutaj lepiej i nigdzie więcej się nie wybiera.

Udało jej się więc zdobyć choć trochę ciszy i odosobnienia.

Na chwilę.

Nie uniosła głowy, kiedy usłyszała, że ktoś nadchodzi, przekonana, że to jej pielęgniarka. Dopiero kiedy uświadomiła sobie, że kroki są znacznie cięższe, dreszcz niechęci przebiegł po jej ramionach. Wiedziała, że był to prawdopodobnie przechodzień, z którym nie będzie musiała rozmawiać, ale samo to, że ktoś obcy przerwał jej spokój, wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi.

Bo zdecydowanie nie miała siły na przebywanie wśród kogokolwiek.

Postanowiła więc za wszelką cenę nie zwracać uwagi na przybysza, w nadziei, że ten po prostu zabłądził, albo jedynie przechodzi. I zaraz sobie pójdzie.

– Hej...

Morgana znieruchomiała.

Bo poznała ten głos. A na tę rozmowę była jeszcze mniej gotowa.

– To ty jesteś... Morgana, prawda?

Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Mimo zabandażowanych i opatrzonych ran, nadal wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Większość z nich była ukryta pod szpitalną koszulą ale zagipsowanej ręki, zabandażowanej głowy i zmęczenia na jego pociągłej, ostro ciosanej twarzy nie dało się niczym ukryć.

Kobieta skinęła głową w odpowiedzi.

– Jestem Constant – oznajmił mężczyzna szybko i wyciągnął do niej rękę, po czym speszył się i schował ją natychmiast. – O czym... zapewne wiesz. Bo mnie znasz.

– Znam – przyznała Morgana.

Constant parsknął ze śmiechem, z zażenowaniem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Zwykle był zbyt pewny siebie, żeby potrafił ocenić, czy coś jest żenujące, czy nie.

– Przepraszam... to jest... dziwne dla mnie. I dla ciebie też musi, więc... Jeśli sprawiłem ci przykrość, to naprawdę, szczerze żałuję.

Morgana nie wiedziała, czy rzeczywiście jest jej przykro. Nie wiedziała, jak się czuć. Sytuacja była tak surrealistyczna, że wręcz nie wierzyła, że dzieje się naprawdę.

Mimo to skinęła lekko głową, spodziewając się, że mężczyzna będzie oczekiwał reakcji. Nie wiedziała, czy była to reakcja właściwa. Prawdopodobnie nie, bo Constant zmieszał się jeszcze bardziej.

– Poza tym... przykro mi, że... – Wyraźnie szukał dobrych słów przez dłuższą chwilę, ale w końcu po prostu wskazał na nią. – ...Że to cię spotkało.

Morgana przeniosła wzrok na „to". Na obandażowany kikut jej prawej ręki, sięgający długością do łokcia. Starała się nie myśleć o tym tak często, jak to tylko było możliwe. Jak bardzo zmieni się jej życie. Jak bardzo przerażające jest widmo tej zmiany.

Morgana [W. POLSKA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz