Rozdział I 𝔚𝔰𝔠𝔥𝔬𝔡 𝔎𝔰𝔦𝔢𝔷𝔶𝔠𝔞

130 13 20
                                    

Wbił zęby w bladą szyję, racząc się szlachetną cieczą. Ssał, a ciało nabierało coraz to bladszego koloru.

Kobieta wyglądem przypominająca kartkę papieru wysunęła się z jego ramion i wraz z głuchym hukiem dotknęła chropowatej podłogi.

Wytrzeszczone w niemym krzyku gały, kark rozszarpany jakby dopadło go dzikie, opętane rządzą mordu zwierze, a włosy spętane ciepłą jeszcze posoką. Czerwona woda serwowała piekącą kąpiel wrzosowym koralom leniwie pokładającym się na obojczyku. Obce wojska okrutnych rubinowych plam włamały się na pastelowo zieloną, pacyficzną sukienkę byłej krasawicy. Doprawdy przeraźliwy obraz budzący niepohamowaną trwogę.

Oblizał czerwone od zacnego płynu usta swoim wymyślnym językiem. Metaliczny smak ponownie wstąpił na jego podniebienie, a czarne tęczówki błysnęły ostrzegawczo szkarłatną grozą.

Ominął bezwładną masę opuszczoną przez ostatnie tchnienie, wycierając dłonie o hebanową, elegancką kamizelkę. Chwycił za drewnianą klamkę i pociągnął. Z mrocznym skrzypnięciem ciężkie drzwi otworzyły drogę na korytarz. Zimny wzrok napotkał stojącego tam zadbanego mężczyznę w średnim wieku o zwichrzonych, śnieżnobiałych włosach układających się w górzyste formacje.

Wyminął kredowego acana, a następnie uchylił wargi, by wydać polecenie niepodlegające żadnym negocjacjom.

- Musisz posprzątać - jego niski głos przeciął powietrze jak świeżo naostrzony nóż, by za chwilę zniknąć i zostawić po sobie nadszarpaną, sadystycznie okaleczoną aurę.

Adresat nośnych słów skinął głową, przez co jego czarna maseczka ukrywająca nos, usta i szyję lekko się przekrzywiła.
W jego osobie było coś niezwykłego, tajemniczego oraz nieuchwytnego. Wyciągając ręce w stronę osnutej zagadką, nieosiągalnej części należało liczyć się z możliwością stracenia kończyn. Tak zniewalające węglowe ślepia, tak kuszące umięśnione ciało. Mogło zadawać zmysłowe przyjemności, a także zabójczy ból.

Niewzruszony krwiopijca przepadł w czeluściach wysokiego korytarza pozbawionego wszelkich okien. Jego anemiczna, twarda dłoń o idealnych, długich palcach musnęła pokrytą warstwą czasu poręcz od rozłożystych schodów. Depcząc stopnie pokryte miękką, wiśniową wykładziną zszedł do iście królewskiego salonu.

Bordowe ściany zdawały się miażdżyć swoim majestatem, a smoliste, ociężałe zasłony nasuwały mgliste wrażenie otępienia. Kanapa zdolna porwać co najmniej tuzin istnień kusiła utrudzonych, oferując pozorne uwolnienie od problemów ciągnących się wstecz milami. Zegar stojący przy wzniosłej ścianie rozpływał się w odmętach zagadkowej przyszłości spiskującej z haniebną przeszłością. Podłogę przykrywał burgundowy, mięsisty dywan, w którym utonięcie napełniało czystą rozkoszą. Kościstymi nóżkami deptał go bezczelny, karłowaty stolik, nieziemską duszę zawdzięczający staremu dębowi. Stojące nieopodal skrzata pufy pudrowały wzajemnie swoje rubinowe, pulchne buźki pociągając domowników diabelskim pięknem. Schwytane ofiary, rozpaczliwie ponawiające próby opuszczenia urokliwych demoniątek, uświadamiały sobie, że zostały opętane kleistymi odnóżami o niesamowitej sile.

 Schwytane ofiary, rozpaczliwie ponawiające próby opuszczenia urokliwych demoniątek, uświadamiały sobie, że zostały opętane kleistymi odnóżami o niesamowitej sile

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 15 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Szkarłatne DniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz