7

23 1 0
                                    

Nie mogę w to uwierzyć. Udało nam się, przeżyliśmy! Ja nie zostałam wydziedziczona, a Clarence unikną ciosu siekierą prosto między oczy. On z kolei ich nie zjadł podczas napaści mentalnej, którą sobie na nim urządzili. Cud! Mam nadzieję, że nie wziął do siebie tych oskarżeń, które moi dziadkowie rzucali w stronę wampirów. Sama kiedyś byłam przeciwko życia z nimi w symbiozie, jednak teraz sama mam zostawić jednym z nich. Pytanie kiedy? Za pół roku? Za rok? Za dwa lata? Sama nie wiem, muszę dorwać Clarence'a na spokojnie i go o wszystko wypytać. W ogóle jak to ma wyglądać, napluje mi w żyły czy jak? Tyle pytań i tak mało odpowiedzi.

Nagłe uderzenie klapy bagażnika wyrwało mnie z batalii umysłowej.

- Jedziemy? - wampir zapytał otwierając drzwi po stronie kierowcy.

- Tak, tak. Już wsiadam.

Clarence bez zawahania wsiadł lekko trzaskając drzwiami. Może jest to samochód moje "Partnera", ale biorąc pod uwagę markę i cenę tej maszyny, wolę uważać. Sama bym sobie nie wybaczyła zarysowania tapicerki brelokiem od torby.

Delikatnie otworzyłam drzwi, wytrzepałam buty i ułożyłam torebkę tak, żeby nie uszkodzić żadnego elementu. Usiadłam na miękkim skórzanym fotelu, zapięłam pasy.

Wcześniej byłam bardziej zajęta zniechęcaniem go do siebie. Teraz dopiero połączyły mi się kropki w głowie. Przecież on jest do jasnej cholery bogaty, obrzydliwie bogaty. Porsche, mały pałacyk, lodówka naśladująca cykl dnia, robiąc w tym samym warzywka w chujka. Majętny, przystojny jak diabli, a poza tym ma parę ostrych jak brzytwa kłów gotowych do kąsania. Prawdopodobnie mógł by mnie zmiażdzyć jedyn ruchem, ale przecież jestem jego "Partnerką". Co to w ogóle znaczy? Że niby ślub, żona i tak dalej? Zostanę ograniczona do roli leżenia na kozetce pachnąc Chanel, albo innym drogim pachnidełem. To, że mnie przemieni w wampira obiecał już dawno, ale niestety szczegóły leżą i kwiczą.

- Grace, to nie jest jajko Fabergé, możesz wsiąść normalnie - powiedział ruszając powoli.

Automatyczne się ocknęłam. Nie chcę doić go z kasy, nie chcę być tylko ozdobą w jego domu. Samodzielność to motto, które cały czas gra ze mną w berka.

- Ja tam wolę uważać, pewnie ten plasticzek od wentylacji jest więcej warty niż mój cały dom. - Wskazałam na niego palcem.

- Bez przesady, dwa domy, sprzęt kuchenny i telefon - powiedział z przekąsem, pokazując białe ząbki.

- Dzięki za pocieszenie - mruknęłam.

- Mamy teraz całą godzinę dla siebie. Możemy teraz spokojnie porozmawiać. Pierwszy raz od bardzo dawna. - Uśmiechnął się i przymrużył oczy. - Powiedz mi krwinka-

Tu mu przerwałam.

- Krwinka? Co ja niby mam z erytrocyta? - zapytałam zdziwiona.

- Nie wiem. Krwinka to takie zdrobnienie, jak chcesz mogę go nie używać.

- Nie, może być. Jest całkiem fajne - stwierdziłam w pośpiechu.

Nikt nigdy nie mówił na mnie tak... Po wampirzemu.

- To nie jedziemy do domu? - jęknęłam wykończona, widząc, że Clarence jedzie w zupełnie innym kierunku.

- Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowna. Jeśli teraz tak poprostu bym cię zostawił, nasza następna rozmowa odbyłaby się za parę dni. Dlatego zapraszam się na kawę, nigdy jeszcze nie byliśmy na randce, więc pomyślałem, że było by miło dopełnić ten szczegół.

Tym razem się nie uśmiechał, co mnie lekko zaniepokoiło. Porostu patrzył przed siebie szukając miejsca na parkingu. Była sobota, więc nie było łatwo, ale w końcu udało się znaleźć kwadracik.

Okno Za Okno Kieł Za Tętnice Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz