Rodzina Sendweek

3 0 0
                                    

Obudziłam się jak każdego zwyczajnego dnia. Ubrałam się, umyłam i opuściłam swój pokój, który dzieliłam razem z Alicent McCrovey. Zeszłam na dół po szerokich, drewnianych schodach. Catholic Orphange Setbook było budynkiem przestronnym i bardzo starym. Miejsce to posiadało atmosferę grozy. Na ścianach wszędzie były obrazy przedstawiające kościotrupy. Nienawidziłam tego miejsca. To nieprawdopodobne, że wytrzymałam tu aż jedenaście lat. Trafiłam tu, gdy miałam pięć lat. Doskonale pamiętam tamten dzień. Akurat zaczął się czerwiec, a ja bawiłam się lalkami w swoim pokoju. Na moment do środka wszedł tata. Był bardzo podenerwowany i wyglądał jakby miał ochotę się rozpłakać. Poszedł do mnie, przytulił mnie do klatki piersiowej i po chwili wyszedł. Przez kilka godzin siedziałam na podłodze zdezorientowana i wystraszona. Później do pokoju weszło dwóch policjantów. Powiedzieli mi, że mój tata był widziany kilka godzin temu na przystanku autobusowym wyraźnie przestraszony. Potem podszedł do niego ktoś zamaskowany i siłę pociągnął ze sobą. Jakaś kobieta, która to zauważyła wezwała policję, jednak ślad po nim zaginął. Zaczęłam płakać. Nie pamiętam, co działo się później, bo byłam zbyt wstrząśnięta. Potem znalazłam się na komisariacie. Przesiedziałam na nim kilka godzin. Następnego dnia rano policja odwiozła mnie do sierocińca. Przez pierwszy rok ciągle płakałam, nie umiałam się dostosować i każdego dnia miałam nadzieję, że mój tata wejdzie do sierocińca i zabierze mnie z powrotem do domu. Mamy nigdy nie poznałam. Zmarła czternaście lat temu w dwa tysiące dziewiątym roku. Miałam wtedy dwa latka. Znałam ją tylko z opowieści taty, bo gdy zmarła byłam za mała, żeby cokolwiek zapamiętać. Zawsze się zastanawiałam co by było, gdyby umarła kilka lat później. Zastanawiałam się też na co umarła, ale tata nigdy nie odpowiadział mi na to pytanie, a po jego zaginęciu nigdy nie miałam okazji się dowiedzieć. Równo rok po zaginięciu taty zdałam sobie sprawę, że on już po mnie nie wróci i że muszę się nauczyć jakoś żyć. Całkwicie przystosowałam się do życia w sierocińcu. Gdy miałam siedem lat trafił do nas Mark. Jego biologiczni rodzice oddali go krewnym zaraz po porodzie. Jednak po siedmiu latach jego adopcyjni rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Od początku bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Gdy mieliśmy po dwanaście lat, zaczęłam coś do niego czuć. Nie wiem sama dlaczego, ale go pocałowałam. Potem zostaliśmy parą.

Na stołówce było już przygotowane śniadanie. Usiadłam na samym końcu długiego stołu zaraz obok Marka. Sierociniec, w którym mieszkaliśmy był niezwykle przestronny i mieściło się w nim łącznie aż 355 dzieci. Liczba ta od kilku lat pozostawała taka sama. Rocznie trafiało tu kilka niemowląt, które zostawały adoptowane oraz starszych dzieci, które mieszkały tu aż do osiemnastych urodzin. Od początku wiedziałam, że nigdy nie zostanę adoptowana. Jestem za stara, że jakaś rodzina chciała wziąć. Zaczęłam jeść. Nagle matka przełożona wstała ze swojego krzesła i powiedziała donośnym głosem:

- Dziś po południu trafi do nas dwumiesięczna osierocona dziewczynka - skinęłam głową. Była mała, więc prawdopodobnie szybko znajdzie dom. Po śniadaniu poszłam razem z Markiem do ogrodu.

- Wiesz co? Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie skończę osiemnaście lat i się stąd wyniosę - rzucił nagle

- To tylko dwa lata - zauważyłam

- Dwa lata to naprawdę dużo. Naprawdę mam już dość tego miejsca. W dodatku chciałbym poznać biologicznych rodziców. Dowiedzieć się dlaczego mnie nie chcieli.

- Ja chciałabym wiedzieć co się stało z moim ojcem. Jego sprawa nie daje mi spokoju

- Powinnaś przestać się łudzić, że on został porwany. Prawda jest taka, że on nie chciał mieć z tobą już nic wspólnego

- Nie! Przestań tak mówić! On mnie kochał! I nie porzuciłby mnie bez powodu! - oburzyłam się

- Jeszcze kiedyś zdasz sobie sprawę, że mówię prawdę

Niebezpieczne więziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz