Rozdział 75

1 0 0
                                    

 Śmieję się wraz z odbiciem w lustrze, aż do utraty sił. Dopiero, gdy zaczną mnie piec płuca, upadam na kolana. W takiej pozycji wciągam chłód płytek. Pomaga to mi się uspokoić. Znormalnieć.

Ocieram łzy z kącików oczu i wstaje. Ubieram się i kieruje do pokoju. Tam padam na łóżko. Przy zetknięciu z poduszką oczy samoczynnie się zamykają. W ciemności zaczynają mnie atakować najróżniejsze obrazy. Nie są zbyt przyjemne. Pomimo tego, że boję się ich, nie potrafię otworzyć oczu. Mogę jedynie wyobrazić sobie, że jestem gdzieś indziej. W bardziej przyjemnym miejscu. Gdzieś z dziewczyną z mojego snu. Z nią mógłbym nawet udać się do najciemniejszego zakątka na świecie. Tam gdzie złe rzeczy to norma. Oczywiście pod warunkiem, że będę tylko w jej towarzystwie. Choć mogę się przenieść tam gdzie zawsze.

Wyobrażam sobie szczęśliwy dzień.

Ja tam gdzieś pływam, w oddali matka leży na plaży. Wielki parasol zapewnia jej cień. Ojciec stoi na brzegu i zerka wprost na słońce. Saba pobiega wzdłuż linii piasku. Co jakiś czas obszczekuje przypływająco wodę. Stara się także złapać ptaka, który krąży wokół jej głowy. Wychodzę z wody. Ruszam w jej stronę. Ona również się przybliża na mój widok. Im jest coraz bliżej tym lepiej widzę jej oczy. To właśnie one mnie tak rozczulają. Mam takie odczucie, ponieważ w nich dostrzegam bezgraniczną radość. Dla szarego, wielkiego psiska wystarczy trochę miejsca, aby mogło sobie pobiegać. Przybliżamy się do siebie. Klękam, zrównując się z Sabą. Moją twarz atakuje wilgotny jęzor. Nie przeszkadza mi to. Napawam się to chwilą. To czas mojego szczęścia. Dla Saby to za mało. Popycha mnie. Upadam na plecy. Po chwili razem zaczynamy się tarzać w piasku. Saba co jakiś czas obszczekuje ziarenka przedostające się do oczu. W końcu pada ze zmęczenia. Prowadzi mnie na wzniesienie. Układamy się na nim. Leżymy oglądając zachodzące słońce. Co jakiś czas Saba domaga się pieszczot, które z przyjemnością jej okazuje. Uwielbiam jeździć dłońmi po jej sierści. Nic innego mnie tak nie koi. Nic innego nie potrzebuje. W tym momencie właśnie pojawia się jeszcze jedna postać. Wygląda pięknie. Na sobie idealny strój kąpielowy. Jakby skrojony do jej ciała. Idealnie podkreśla walory jej ciała. Rozpuszczone włosy rozwiewa wiatr. To właśnie ona. Dziewczyna z mojego snu. Niestety nie idzie do mnie. Tylko do mojego ojca. On na początku nie zwraca na nią uwagi, lecz ona ma swoje sposoby. Mi pozostaje obserwowanie jak rozmawiają i nawzajem się do siebie uśmiechają. Saba stara odwrócić moją uwagę trącając nosem moją dłoń. Nie jest w stanie. Jestem jak w transie. Tak samo jak matka. Wpatruje się gniewnym wzrokiem na gruchającą parę. Zaś gdy zaczynają się całować kieruje wzrok na mnie.

W tym momencie otwieram szeroko oczy. Przykładam dłoń do piersi. Palce pulsują w rytm walącego serca. Oddech jest ciężki. Mój stan nie jest spowodowany tym, że w oczach matki napotkałem zupełną pustkę. Jakby kompletnie nic nie czuła. Po prostu chciała mi pokazać ten obraz. To właśnie on mnie tak zabolał. Czuje wszechogarniający mnie gniew. Jestem zły na ojca i na dziewczynę. Choć zdaję sobie sprawę, że to tylko moja wyobraźnia, to nie potrafię się opanować. To weszło zbyt głęboko w mój umysł. Nie potrafię tego wymazać. Wbiło się wprost w moje serce. Czuję fizyczny ból. Powinienem zapomnieć. Niestety nie mogę. Nie potrafię. Nie chce. Potrzebuje takiego uczucia. Chcę być zły, zrezygnowany. Muszę czuć się nieszczęśliwy. I to bardzo. Tylko wszechogarniające negatywne emocje pozwolą mi na ostateczny cios. Bez nich nie znalazłbym odwagi. Teraz jej potrzebuje. Dzięki temu, że płynie wraz z krwią jestem w stanie wstać. Mogę nawet ustać prosto. Już się nie chwieje. Wszystko jest w porządku. Lepiej być nie może. Napędzany emocjami ruszam w stronę schodów. Stoję nad nimi. Całe ciało drży. Nie może się już doczekać. Ja również. Jeszcze nawilżam spierzchnięte usta, językiem. Ocieram również nos rękawem bluzy. Tak przygotowany, puszczam się bezwładnie w dół. Przyjmuje każdy stopień z zadowalającym bólem. Tego teraz potrzebuje. To jedyne co chcę czuć. Obijam każdy skrawek ciała. Nie przepuszczam żadnemu stopniowi. Dzięki temu czuje, że żyje. Gdy już wyląduje na dole, z uśmiechem ocieram krew z nosa i rozciętej wargi. Dopiero widząc czerwień na rękawie wiem, że jestem gotowy. Na powrót zaczynam się śmiać. Nie jest to już zwykły rechot, tylko obłąkańcze zawodzenie. Ciężko w tym dopatrzeć się szczęścia. Z każdym wypływającym ze mnie dźwiękiem czuje jak pieką mnie płuca. Żebra też mają swoje do powiedzenia. Tak samo jak i reszta ciała. Podoba mi się to. Dzięki temu naprawdę jestem gotów.

Mogę umierać. Nawet teraz. Zaraz.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz