Stormie
Z zaciekawieniem obserwowałam zachowanie Madox'a, który wlepiał czujne spojrzenie w lekarza. Tego samego, który wygłosił mi litanie po przebudzeniu. Tym razem oszczędził sobie strzępienie języka wiedząc, że było to bezcelowe, skoro niespełna kilkanaście godzin później zrobiłam wszystko na przekór jego ostrzeżeniom. Niezadowolenie jakie z niego wychodziło – w każdym geście i krótkim spojrzeniu – odczułam nie tylko ja, ale i kot. Mad nie opuścił mnie na krok odkąd nieproszony mężczyzna wdarł się do mojego kąta. Patrzył na niego, spinał się za każdym razem, gdy zrobił gwałtowniejszy ruch. Syczał na niego, gdy sięgnął po strzykawkę z lekiem przeciwbólowym. Głaskałam go uspokajająco po grzbiecie. Wiedziałam, że odkąd nie wracałam do domu po misjach, a on sam prawie spłonął w kopcącym się lochu, nie czuł się nigdzie bezpiecznie i pewnie.
Kot odskoczył do boku, gdy lekarz chwycił porzuconą szynę i zakręcił nią na palcu. Przekręcił głowę wbijając we mnie znudzone spojrzenie. Wyglądał, jak dziadek tłumaczący coś niesfornemu dziecku.
— Muszę cię upominać, żebyś go nie ściągała, czy ostatnie godziny męczarni i ciążenia ramienia dały ci się we znaki na tyle, że posłusznie będziesz go nosić?
Założył mi go poprawnie i odsunął się na dwa kroki.
— A kto powiedział, że cierpię? — zagadnęłam, poprawiając rzep.
W głębi duszy odetchnęłam z ulgą. Ramię zostało odciążone.
— Nie musisz udawać, Blake. Podtrzymywałaś rękę, krzywisz się przy najmniejszym ruchu. Jestem lekarzem. Potrafię określić, kiedy człowiek jest na granicy własnych sił. Głupim było posunięcie się do takiego wysiłku fizycznego. Co więcej, udało się to tylko ze względu na leki, które ci podawaliśmy. W normalnych warunkach i zwykłych lekach dochodziłabyś do siebie co najmniej dwa miesiące dłużej. Ale koniec z ulgami. Teraz dostałaś zwykły przeciwzapalny. Może to cię nauczy szacunku do własnego ciała.
Prychnęłam donośnie. Nie miałam mu zamiaru na to odpowiadać. Moje działanie było uwarunkowane okolicznościami. Carrington mnie zamknął, więc zrobiłam wszystko, żeby się uwolnić. Podejrzewałam, że dodali mi do leków jakiś wspomagaczy. Sterydów, które podniosły mnie szybciej do życia. Ledwo uniknęłam śmierci, mimo to ból był bardziej znośniejszy, a po kilkunastu godzinach snu byłam w stanie chodzić i sprzeczać się z pieprzonym władcą. Do tego trzeba było mieć siłę i cierpliwość.
— Coś jeszcze, doktorku?
Podeszłam do okna, przy którym spędziłam ostatnią godzinę. Stało się moim ulubionym miejscem. Mogłam obserwować, słuchać i obmyślać plan wyjścia niepostrzeżenie z posiadłości. Podejście do niego dało sygnał mężczyźnie, że powinien opuścić to miejsce.
— Mam nadzieje, że nie będę musiał ci więcej pomagać — odparł, chowając przedmioty do kuferka. Widziałam go za pomocą odbicia w oknie. — Pilnuj się, zabójczynio. Władca wiecznie nie będzie cię ochraniać.
— Nikt mu nie kazał tego robić — zauważyłam. — Nie jest też mi to na rękę.
— Możesz to ignorować albo specjalnie nie zauważać, ale on darzy cię pewną sympatią, dzięki której ma na twoim punkcie obsesję. Inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Nigdy, żadna kobieta nie miała tylu przywilejów ile ty. O żadną też tak nie dbał.
Zacisnęłam szczękę starając się wyprzeć słowa płynące z jego ust. Nie chciałam ich do siebie dopuścić. Jeśli bym wymiękła sprowadziłabym na siebie lawinę myśli, nad którymi nie miałam siły i sposobności się głowić. Rozmyślanie o tym byłoby kolejną słabością.
CZYTASZ
Na Drodze Wyboru +18
ActionAslan Carrington to szanowany władca Kalifornii. Niezwykle szarmancki, kulturalny, ale i równie bezwzględny. Ludzie się go boją, i to nie za sprawą blizny rozchodzącej się po obwodzie jego szyi. Bowiem Aslan to człowiek, któremu nic nie było w stani...