Rozdział 76

0 0 0
                                    

 Otwieram oczy. Ocieram twarz. Wstaje i zaraz przysiadam. Straszliwie boli mnie głowa, jak i reszta ciała. Siedzę dłuższą chwilę, starając się nabrać energii. Zamiast tego wymiotuje. Chcą odsunąć się od przykrego zapachu wstaje i ruszam na górę. Przynajmniej próbuje, bo po chwili zataczam się i upadam wprost w wymiociny. Obija mi się czymś nieprzyjemnym, na szczęście nie wymiotuje. Jedynie zły na samego siebie zmuszam się do wstania. Muszę dojść do łazienki. Robię to z niemałym wysiłkiem. Zaś gdy to robię wchodzę do kabiny, nie przejmując się rozbieraniem. Odkręcam wodę i już po chwili na ciało zlatuje lodowata woda. Spływa po ubraniu, przy okazji zabierając z sobą wymiociny. Uśmierza również ból. Nie tylko fizyczny. Nie pamiętam ile czasu leżałem pod schodami, śmiejąc się jak wariat. Jedyne czego jestem pewien, to moje uśnięcie. W pewnym momencie po prostu zapadłem w sen. Nie wiem czy długo trwała moja hibernacja. Zdaje sobie tylko sprawę, że czuje się jeszcze gorzej iż przez ostatnie dni. Siedzę tutaj kompletnie sam. Świr również się nie garnie, aby mnie odwiedzić. Czy naprawdę jestem, aż tak beznadziejny? To chyba kolejne pytanie do kolekcji. Na nie również nie znajdę odpowiedzi. Zresztą jak na większość pytań. Chyba powoli zaczynam się z tym godzić. Taki jest już mój los.

Po umyciu wychodzę z łazienki i kieruje się na dół. Po drodze zostawiam mokry ślad, z ociekających ubrań. Kieruję się do kuchni, gdzie wmuszam w siebie kilka sucharów, które po raz kolejny popijam kranówką. Tak objedzony i nawodniony ruszam do salonu. Sprawdzam tam, czy świr czegoś nie zostawił. Niestety jest czysto. Podchodzę więc do drzwi frontowych i napieram na klamkę. Ani drgną. Zrezygnowany idę na górę, gdzie sprawdzam po kolei drzwi od gabinetu ojca i sypialni rodziców. Żadne z nich ani drgną. Zaś mój pokój wygląda tak jak go zostawiłem. Pościel jest wymiętolona. Tak po za tym nic ciekawego. Lekko poddenerwowany siadam na krześle. Nie mogę pozwolić sobie na zamoczenie łóżka. Zaplatam palce we włosy. Ciężko dyszę starając się odnaleźć wyjaśnienie choć jednej tajemnicy. Chciałbym poznać odpowiedź przynajmniej na jedno z wielu pytań. Tym czasem siedzę zupełnie sam. Nie wiem co robić. Do tej pory mogłem liczyć na świra, lecz teraz to już nie ma znaczenia. On zniknął. Tak samo jak reszta. Na jakiś swój sposób brakuje mi go. Zdaje sobie sprawę z tego, że mnie gnębił. Chciał mnie doprowadzić do obłędu. To prawdopodobnie był jego cel. Pastwił się nade mną . Bawił się moimi emocjami. Żywił się strachem. Był potworem. Dobrze o tym wiem. Jednak tęsknie za nim. Nie potrafię zrozumieć dlaczego mnie opuścił. Czy zrobiłem coś nie tak? Byłem zbyt bierny? Znudził się mną. Mogę jedynie rozmyślać. Zastanawiać się. Męczyć umysł. Niestety nic to nie da. Muszę coś zrobić. Zadziałać.

W tym celu wstaje i ruszam na dół. Ciuchy pozostawiają mokrą plamę pod krzesłem. W wyniku czego gubię mniej wody podczas marszu. Z takimi przemyśleniami w głowie, dochodzę do drzwi frontowych. Na początek dotykam je delikatnie palcami prawej dłoni. Zaś lewą muskam klamkę. Czuję w opuszkach palców jej chłód. Biorę głęboki oddech. Zamykam oczy. Napawam się dotykiem. Drewno pod mymi palcami jest tak delikatne. Ciężko myśleć, że są wytrzymałe. Klamka również sztywno trzyma. Biorę głębszy oddech. Otwieram oczy. Zaciskam palce u rąk. Przykładam pięści do drzwi. Uderzam delikatnie. Z wyczuciem. Z każdą chwilą robię to szybciej i mocniej. Uderzam w drzwi raz po raz. Gdy już mocniej nie mogę, pomagam sobie nogami. Kopie niewinne drzwi. Najmocniej jak potrafię. Muszę to robić. Okładam drzwi pięściami i nogami, dopóki do mych oczu nie nalecą łzy. Dopiero, gdy wzrok mi się zamydli przystopuje na chwilę. Daje sobie czas na otarcie łez. Uspokajam oddech. W uspokajającym geście przykładam dłoń do piersi. Serce mi wali. Kładę się na ziemi. Wzrok kieruje na sufit. Zaczynam stopniowo nie oddychać. Staram się wyostrzyć słuch. Muszę nasłuchiwać. On w końcu przyjdzie. Zapuka. Tak się poznaliśmy i tak chcę skończyć to znajomość. Nie przestaje wstrzymywać oddechu nawet, gdy zaczynają mnie piec płuca. Nie mogę przestać. Nie teraz. On przyjdzie. Zjawi się. Dopóki tego nie zrobi zdrzemnę się. Muszę to zrobić. Czuję jak opuszczają mnie siły. Powoli gasnę.

Zamykam oczy.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz