AGON: 2

39 5 0
                                    


♥︎

Całe życie jeździłam na maderskich drogach, a jednak było mi słabo od ciągłych zakrętów. A przynajmniej tak kazał mi sądzić ścisk w żołądku.

Korzystając z pozycji na tylnym siedzeniu, otworzyłam zardzewiałe okno Forda, ignorując mamrotanie dziadka. Skwar czerwcowych upałów mieszał się z zapachem dojrzałych bananów. Nabrałam oddechu przez nos i ogarnięta ekstazą, przymknęłam oczy. Myślałam, że jak wjedziemy na autostradę, poczuję się lepiej, ale tak się nie stało.

– Czemu odwalasz takie numery? ­­– zapytał dziadek. W radiu leciało Preço Certo Pedro Mafamy. Uderzałam palcami o kolano do rytmu refrenu. – Masz wszystko. Dach nad głową, jedzenie i to najwyższej jakości, rodziców, którzy u ciebie dbają, a nawet sponsorów! Wiesz, ile osób chciałoby być na twoim miejscu? – Rozmarzyłam się o tym, że jadę na koncert Mafamy i przez chwilę uwierzyłam w to tak bardzo, że aż się uśmiechnęłam. – Wstydź się, Marisa. Grande vergonha.

Kiedy minęliśmy znak São Martinho, zapach szałwii zaczął drażnić mój nos, więc z powrotem zamknęłam okno.

– Jadę zaparkować, a ty idź już znaleźć rodziców – powiedział, kiedy wjechaliśmy na parking.

Po wyjściu z samochodu stałam jak sparaliżowana wpatrując się w srebrny napis Piscinas Olimpicas.

Vai, Marisa! Vai! – krzyknął dziadek przez otwarte okno. Drgnęłam, jak poparzona na dźwięk jego głosu i ruszyłam w stronę wejścia. Czułam, jakby kierowały mną wszystkie możliwe siły, oprócz mojej wolnej woli.

Idź, Marisa, musisz znowu wygrać. Musisz się pokazać. Musisz, Marisa. Musisz.

Już!

Idźże!

Chaos mnie otumaniał. Był wszystkim, co znałam i dlatego nie potrafiłam mu się przeć.

Zostało pół godziny do startu.

Niemal straciłam czucie w nogach, chwytając za ciężką klamkę drzwi do pływalni. Już z daleka widziałam miny rodziców, stojących po drugiej stronie.

No i jest, dotarł do moich uszu. Stłumiony głos speakera, ogłaszający koniec rozgrzewki, burczenie automatu z przekąskami, stukot klapek obijających się o gresowe płytki, zapach taniej kawy, przypadkowe śmiechy, piski, konwersacje i niezmienny szelest wnętrzności plecaków TYRa.

Nie mówiłam?

Chaos.

Nawet w amoku tego przedstartowego rozgardiaszu, głos mamy potrafił roznieść się echem po korytarzu.

– Rozum ci odjęło?!

Rzuciła we mnie plecakiem, w podobny sposób w jaki dziadek rzucił we mnie ręcznikiem. Może nauczyła się tego od niego.

Chaos ten był tak znajomy, że można go było pomylić z domem.

Chropowatość ciężkiego plecaka na krótką chwilę odwróciła moją uwagę od ozdobionego dziesiątkami spojrzeń, upokorzenia.

– Gdzie się tym razem szwędałaś, co?

– Wykorzystywać nieświadomość dziadka, żeby oszukać rodziców. Brak słów. – Tata lustrował mnie z czymś, co inni nazwaliby dezaprobatą, ale ja wiedziałam, że było odrazą.

Poczułam intensywny zapach gorącej czekolady i pomyślałam, że to może jacyś inni rodzice właśnie kupili dla swojej córki. Może nawet pozwolili jej dosypać cukru. Pachniała jak kakao połączone z cukrem trzcinowym; miałaby uroczą kasztanową piankę na wierzchu.

– Przegapiłaś rozgrzewkę, i co teraz? – Mama wyzywająco uniosła brwi, wyrywając mnie z krótkiej fantazji. Nie miałam dla niej odpowiedzi i ona dobrze o tym wiedziała, a i tak postanowiła kontynuować upokorzenie. – Ręczę na boga, że jak nie wygrasz setki, to tym razem nie ujdzie ci to na sucho. – Grożąco kiwała na mnie palcem, kiedy jej czoło wykrzywiało się z frywolnością.

Posłusznie przytaknęłam, bo był to jedyny sposób, by zakończyć tę publiczną maskaradę.

– Bierz kluczyk i się przebieraj.

Z ulgą to zrobiłam.

Pani w okienku posłała mi współczujące spojrzenie.

Kiedy weszłam do szatni moją skórę oblepiła tropikalna duchota, a do uszu dotarły trzaski zamykanych szafek, zraszaczy prysznicowych i miks dziewczęcych rozmów. Ściany oklejał chlor.

Przebiegając pomiędzy prysznicami, ledwo uniknęłam upadku, który w gronie innych zawodniczek z pewnością byłby spektakularny. Może nawet miałabym szczęście i skręciłabym kostkę, omijając dzisiejszy start.

Kiedy dotarłam do toalety klęknęłam na mokrej posadzce, oplotłam sedes ramionami i pozbyłam się żółci z gardła, wymiotując.

Ledwo poczułam dłoń Beatriz na swoim ramieniu.

– Gdzie ty się podziewałaś? – zapytała.

Delikatnie odgarnęła moje włosy do tyłu. Dotyk jej dłoni przy karku, wysłał dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa.

– Ribeira Brava, trzy kilometry w głąb oceanu. – Posłałam jej zadowolony z siebie uśmiech, ale szybko przerwały mi kolejne spazmy wymiotów. Nogi cierpły mi od tej pozycji.

– Byłaś na Mafaldzie w dzień zawodów?

Odkaszlnęłam i opadłam na tyłek, opierając się o chłodną ścianę kabiny.

– Wcale nie miało mnie tu być.

– Jesteś niemożliwa – westchnęła Bea, spuszczając wodę w toalecie. – Twoja mama była tak wkurzona, cała twarz jej poczerwieniała.

– Widziałam. – zaśmiałam się. Ironia tego śmiechu nie kryła się w mojej żałosnej chęci ukrycia bólu, ale w komedianckim tonie mojego życia.

Beatriz zerwała kilka listków papieru i mi podała. Szorstki papier podrażniał skórę na mojej zasolonej twarzy, ale przynosiło mi to ulgę. Bea złapała za moją dłoń i spojrzała na mnie z powagą.

– Nie możesz tak więcej robić. – Uważnie spoglądała w moje oczy. – Masz za dużo do stracenia.

Nic na to nie odpowiedziałam.

Podniosłam się z podłogi i przeklęłam, czując mokrą plamę przyklejającą mi się do tyłka.

Umyłam ręce i złapałam się na tym, że zaaferowało mnie lustrzane odbicie mojej zmarnowanej twarzy.

– No, tak – wyszeptałam. – Przecież wyścig szczurów czeka. 

Zabiłam Mojego Brata | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz