12. Zapraszam cię na obiad.

382 28 2
                                    

Jak się okazało, ponowny samolot miałam dopiero za cztery dni. Cztery długie dni. Nie cieszyłam się wcale na dłuższy pobyt tutaj. Żałowałam, że samoloty nie latają do Chicago codziennie. Owszem, mogłam wyruszyć w podróż autem, ale za żadne skarby nie chciałam ruszać w tak daleką wycieczkę sama. Miałam prawo jazdy, ale używałam go, aby poruszać się po znajomej mi okolicy, a nie po to, aby jeździć tysiące kilometrów.

Wyjrzałam przez okno. Słońce świeciło tak jasno, że musiałam przymknąć powieki. Zrządzenie losu tego u góry. Czy wczoraj nie mogła być taka pogoda? Westchnęłam ciężko jak męczennica. Rozejrzałam się dookoła.

Nadal znajdowałam się w apartamencie Alana Spensona. Czy to było normalne? Nie. Czy tego chciałam? Nie. Czy zostałam tutaj prawie że przyszpilona do grzejnika, bylebym się tylko stąd nie ruszyła? Tak.

Wczorajszego wieczoru po moim długim wywodzie, między nami panowała długa cisza. Przerwałam ją jako pierwsza, mówiąc, że będzie lepiej, jeśli wrócę do hotelu Marcela. Alan jednak nie chciał o tym słuchać. Wynajął mi swój pokój gościnny, na co nie chętnie, ale przystanęłam. Nie czułam się komfortowo, ale tłumaczyłam sobie, że to tylko kilkadziesiąt godzin. I mnie tu nie będzie. Wczorajszego wieczora zapytałam jeszcze, dlaczego Alan wynajmował pokój w hotelu, skoro miał swoje mieszkanie.

Prosto w twarz powiedział mi, że chciał być bliżej mnie. Czy uważałam to za psychiczne? Zdecydowanie.

Zaciągnęłam się papierosem po raz ostatni. Kłębek dymu ulotnił się z moich ust, a lekki wiaterek szybko go rozwiał.

Wyszłam na balkon. Ciepłe promienie słońca połaskotały moja twarz. Oparłam się o barierkę, przypatrując się tętniącemu życiem miastu. Było około dwunastej. Seattle o tej godzinie było wręcz zakorkowane z każdej możliwej strony. Co chwilę słychać było trąbnięcia, śmiechy ludzi. Po prostu gwar miasta.

- Wziąłem urlop. Do czasu, kiedy tutaj będziesz - usłyszałam. Zmarszczyłam brwi.

- Po co?

- Chcę spędzić z tobą ten czas, nie myśląc o pracy.

- Alan... - odwróciłam się w jego stronę wzdychając.

- O wybaczenie udało mi się wyprosić, teraz postaram się, abyś zapomniała - podszedł do mnie. Opierałam się tyłkiem o metalowe barierki. Alan zwinnym ruchem podszedł do mnie i ułożył swoje ręce po obydwóch stronach mojego ciała. Delikatnie się na to spięłam.

- Wybaczyłam ci w innych okolicznościach - wywróciłam oczami. - Nie chciałam, abyś dłużej przedłużał - dodałam, na co to on wywrócił oczami i się uśmiechnął. Prychnęłam pogardliwie.

- Wybaczenie to wybaczenie - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. - Zapraszam cię na obiad. Możesz wybrać, gdzie chcesz zjeść - mrugnął do mnie okiem, przygryzając wargę.

Był za blisko. Zbyt blisko. Starałam wtopić się w barierkę, ale bałam się, że jest ona niestabilna, pęknie a ja spadnę na dół. W takim wypadku, nie byłoby czego po mnie już zbierać, a tym razem jednak nie chciałam umierać. Jeszcze nie teraz.

- Kto powiedział, że chce z tobą gdziekolwiek iść? - spytałam, niemalże szeptając. Przełknęłam głośno ślinę, widząc jak przysuwa jeszcze bliżej swoją twarz. Uzmysłowiłam sobie, że przecież na dole byli ludzie i mieli idealny podgląd na to, co my tu wyprawiamy. Ciekawe ilu z nich już się gapiło.

- Ja - odpowiedział pewnie. - Ja to powiedziałem. Bądź gotowa za pół godziny. Zaczynam robić się głodny - z tymi słowami odbił się od barierek, zostawiając mnie w totalnym szoku.

Dirty job; kochać czy być kochanym. ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz