14. Karmen z Versa Garden

126 25 10
                                    

Przez ostatnie wydarzenia kompletnie nie umiałam się na niczym skupić, co jeszcze mocniej mnie irytowało. Tymczasem czekało nas kolejne świętowanie, a gdyby nie pomoc uczynnych sąsiadek, bladego pojęcia nie posiadałam, jak miałabym się ze wszystkim wyrobić, szykując przy tym mieszkanie na parterze do wielkiej, rodzinnej kolacji. Więc kiedy my z Milanem wybyliśmy na szybkie, wieczorne zakupy, o których wspominał przed przybyciem Pokryszki, siostrzyczki spod dwójki, Radosta, Nira, a nawet Żagota zabrały się za ogarnięcie dołu.

– Uh – sapnęłam, wypuszczając z rąk twarożki.

Kubełki upadły z głuchym łoskotem na kafelkowaną podłogę, turlając się we wszystkich kierunkach. Zamrugałam, nieco oszołomiona. Miesiąc temu pewnie rozcierałabym jeszcze bolące miejsce, ale dziś nie czułam bólu tak intensywnie jak za czasów bycia człowiekiem. Uniosłam głowę, bąkając przeprosiny i lustrując sylwetkę rosłego mężczyznę w skórze. Tego mi jeszcze brakowało, kolejnej burdy z jakimś gangsterem.

– No, uważaj, kurwa! – wydarł się na mnie oburzony, także upuszczając kubek nabiału. – Się patrzy, jak się lezie a nie.

– Przeprosiłam przecież – burknęłam, kucając, żeby pozbierać serki. Niestety nie tylko ja wpadłam na pomysł dźwignięcia upuszczonego przedmiotu, więc po chwili idący w moje ślady kolos przysadził mi główką. – No, i sam pan patrz, co pan robisz!

– Co tu się dzieje?

Milan, jak miewał to w zwyczaju przy podobnych okazjach, wyrósł obok niczym książę. Mroczny książę, co nawet ubiór zdradzał akuratnie w jego przypadku, aczkolwiek bez względu na prezencję ratował mnie z opresji w sposób wzorowy oraz godny pochwały. Nim się zorientowałam, dźwignął mnie, pomagając wrócić do pionowej pozycji, ale też przesłaniając ciałem, jakby idiota w skórzanej kurtce i gaciach stanowił realne zagrożenie.

– A weź, daj pan spokój – stęknął, dźwigając się ciężko. Przyznać trzeba było, że miał chyba trochę nadwagi, bo i brzuszek na zbyt umięśniony nie wyglądał. Gdzież taki kolosalny misiaczek do mojego wypchanego mięśniami zamiast watą Milana? – Trzymaj pan lepiej kobietę, bo taka drobina, a rozpycha się, jakby... – Nie bardzo chciałam słuchać do końca tej paplaniny skończonego gbura, ale strzygoń też nie miał na to ochoty. Złapał gościa za bluzę pod szyją i przyciągnął bliżej. – Kurwa, pojebało cię, stary?!

Nie zareagowałam, chociaż niby powinnam rzucić się z odsieczą przestraszonemu mężczyźnie. W trzewiach czułam jednak, że brunet nie przekroczy granic, cieniutkich granic, a bezimienny typ ujdzie z życiem z tego starcia. Rozejrzałam się tylko wokół, stwierdzając z ciężkim sercem, że wzbudziliśmy zainteresowanie innych klientów, jak też personelu. Nikt jednak nie zamierzał się wtrącać. Cóż, nikt nie lubił obrywać za darmochę ani w imieniu innych.

– Rusz lub obraź moją kobietę, a tak ci wpierdolę, chłopaczku, że następną wpadającą na ciebie damę będziesz całować po nogach z wdzięcznością – warknął skrzekliwie mój strzygoń.

– Taaa... jasne, jasne, oczywiście – dukał facet, dźwigając ręce. W jednej ściskał swoją śmietanę dwunastkę. – Wcale nie chciałem obrazić twojej małżonki. – Milan puścił go, na co automatycznie i z rozpędu poniekąd typ cofnął się ze dwa kroki, pocierając miejsce, gdzie przed momentem zaciskały się palce bruneta. – Naprawdę przepraszam. Przepraszam najmocniej, stary. Te nerwy, święta, zakupy...

– Ją przeproś, nie mnie – warknął, przemieszczając się nieznacznie i odsłaniając mnie przed zielonym spojrzeniem.

– Ta-tak, oczywiście – mówił pośpiesznie, posłusznie zwracając się do mnie. Gdy postawił ku mnie krok, Milan warknął, a choć ludziom na pewno odgłos wydawany jego krtanią zdał się dziwny, niewiele sobie z tego zrobił. Wystarczyło, że bezimienny właściciel zielonych oczu cofnął się z powrotem o krok, pojmując przekaz. – Przepraszam panią. Mogłem sam uważać. Naprawdę mi przykro. Mogę pomóc pozbierać.

Zapieczętowani krwią. Strzyża ambasadorka. TOM III | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz