Rozdział 15

1.8K 140 19
                                    

Krystian

– No?! – ponagliłem do odpowiedzi. Nie dbałem o to, że robiłem zamieszanie. Wodziłem wzrokiem od Amandy do Witka, którzy jakby nabrali wody w usta. Nie było im już do śmiechu jak na początku naszego przypadkowego spotkania. Teraz, sam już nie wiedziałem, czy dobrze się stało, że w ogóle wyszedłem, by zmęczyć umysł długim spacerem. Ukrop był okropny, a ja nie mogłem nawet zdjąć koszulki. Miałem na plecach idealnie zaokrąglone wgłębienia, których widoczność na opalonej skórze niemal raziła. Ironią losy było to, że w ośrodku pełnym różnych służb mundurowych, nawet najlepsi detektywi nie dopasowaliby ran do kształtów paznokci Sary. Za to ci dwoje, patrzący na mnie jak zbite psy, którzy zaledwie chwilę temu stali się absolwentami z tytułem magistra, od razu połączyliby kropki. Dlatego stałem, ociekając potem, wściekły tak, że obawiałem się, czy moje wnętrze autentycznie się nie gotuje... – Amando... – odezwałem się pozornie opanowanym głosem. Jako że żadne z nich nie zamierzało raczyć mnie nawet słowem, postanowiłem to zakończyć. – Straciłaś cały mój szacunek i jest nie do odzyskania – poinformowałem i przeniosłem spojrzenie na chłopaka, który skurczył się w moich oczach do czegoś na kształt karalucha. – Tobą gardzę – wyplułem, krzywiąc się. – Jesteś najgorszym podgatunkiem mężczyzny. Zamiast dbać o swoją kobietę, robisz coś takiego? – uniosłem worek z ziołem bądź haszyszem lub innym niezbadanym syfem, nie mogli mieć żadnej pewności, że turecki diler nie sprzedał im najgorszego dopalacza. Z całej siły zacisnąłem w pięści znalezisko. Chciałem je zmiażdżyć tak mocno, żeby przestało istnieć.

O ile lepiej by mi się żyło, gdyby to się nie wydarzyło... Mogłem nie wychodzić z pokoju. Już nieświadomość i ignorancja byłyby lepsze. Chociaż nie. Wtedy Amanda dalej przychodziłaby do mnie, by pomagać w utrzymaniu porządku w moim mieszkaniu, a ja wolałem zgubić się w brudzie i rachunkach czy nosić wygniecioną koszulę i marynarkę z plamą niż obcować z kimś takim.

– Wyluzuj, Krystek. To tylko trochę trawki – mruknął Witek, wstając z leżaka.

Trochę trawki? Trzymałem w dłoni co najmniej pięć gram. Pięć gram na dwie osoby to w chuj dużo.

Najrozsądniej byłoby wmówić sobie, że się przesłyszałem, ale on wyciągnął otwartą dłoń w moim kierunku. Czy naprawdę oczekiwał, że mu to oddam? Zaśmiałem się i może nawet było to szczere rozbawienie. Zniknęło jednak raptownie.

– Powinienem spacyfikować ci gębę za nią – kiwnąłem na Amandę. Przed oczami przewinęła mi się jej twarz, kiedy miała pięć lat, a potem rosła, ale dalej z każdym rokiem była dzieckiem nawet gdy stała się nastolatką. W jej aktualnym wieku nie można mówić już o niewinności. Była takim samym sprawcą jak Witek. Ale to od niego wymagałem odpowiedzialności za swoją dziewczynę. Okazał się jednak nie być porządnym mężczyzną... – Ale jesteście siebie warci – dokończyłem. – Mimo to, jeśli się nie cofniesz, to uprzedzam, że użyję siły.

– Ależ to uprzejme z twojej strony – jego kpina jeszcze bardziej podniosła mi ciśnienie. Patrząc mu w oczy, obróciłem hermetyk i wysypałem na dłoń jego zawartość, a następnie pochyliłem się, żeby nabrać piachu. Witek oddawał mi zupełnie niewzruszone spojrzenie, kiedy mieszałem ze sobą składniki, rozcierając je, krusząc, rozrzucając pod nogi i sprawiając, że za cholerę nie dało się już nic z tym zrobić. Na koniec udeptałem stopą swoje dzieło. – Lepiej ci? – parsknął Witek. Jednak udeptanie nie było końcem. Na koniec użyłem policyjnej dźwigni, a po dwóch sekundach boleśnie wciskałem kolano w krzyż chłopaka, a dłonią napierałem na jego potylicę. W efekcie twarz miał zatopioną w konopnym piasku, a Amanda generując za dużo hałasu jak na kogoś, kto powinien się chować, próbowała mnie odciągnąć. „Próbowała" to stwierdzenie na wyrost.

Pani Sarooo...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz