10.08.2028
BuffaloKimberly
Odrobinę speszona wzięłam banknoty od mężczyzny i schowałam je do kasetki. Następnie zabrałam się za uporządkowanie i zdezynfekowanie kosmetyków, ponieważ czekała mnie dzisiaj jeszcze jedna klientka.
Mimo usilnej próby skupienia się na swoich obowiązkach wciąż czułam palące spojrzenie na swoim ciele. Kierując się intuicją, obejrzałam się w stronę drzwi, gdzie dalej stał ten zadziwiająco wysoki brunet. Tak, jak myślałam — obserwował mnie.
— Miłego dnia — rzucił, jakby od niechcenia, puszczając mi przy tym oczko.
Zmarszczyłam brwi, choć kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze.
Pajac.
Pokręciłam głową, by po sekundzie powrócić do swoich obowiązków. Gdy wszystko zostało perfekcyjnie zdezynfekowane oraz wyczyszczone, przygotowałam sobie czyste pędzle i kątem oka zerknęłam na zegarek.
Miałam jeszcze pięć minut. Stwierdziłam, że zdążę napić się swojego wcześniej przygotowanego warzywnego smoothie. Powędrowałam zatem na niewielkie zaplecze, by wyciągnąć z maleńkiej lodówki swój napój.
Od razu upiłam kilka porządnych łyków, a chłodna ciecz rozlała się po podniebieniu. Tak, dokładnie tego było mi trzeba w ten upalny dzień.
Trzaśnięcie drzwi spowodowało, że od razu wrzuciłam kubeczek do lodówki i czym prędzej ruszyłam do centralnej części salonu.
— Dzień dobry — uśmiechnęłam się promiennie, gestem dłoni zapraszając klientkę na fotel.
Już miałam przystępować do krótkiego wywiadu, gdy nagle zauważyłam coś, czego wcześniej tu nie było.
Na różowej kanapie leżał telefon i z pewnością nie należał on do mnie. Korciło mnie niemiłosiernie, żeby wziąć go do ręki i sprawdzić choćby głupią tapetę, ale praca była ważniejsza. Później będę mogła zabrać się za poszukiwania właściciela. Chociaż byłam przekonana, że nie będą trwały zbyt długo. Tylko jedna osoba tego dnia siedziała na tej kanapie.
Dziwnie zniecierpliwiona zakończyłam wykonywanie makijażu w ciągu godziny. Przyjęłam płatność, by w końcu pożegnać ostatnią klientkę.
Z dozą niepewności podeszłam do kanapy i sięgnęłam po urządzenie. Podświetliłam ekran, na którym ujrzałam zdjęcie dwójki mężczyzn. Jeden z nich miał dłonie ułożone na policzkach drugiego. Ich czoła opierały się o siebie, nosy stykały się czubkami, a usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Na ich szyjach zwisały złote medale, a w tle widniało fruwające konfetti oraz skrawek, jak mniemam, podium.
Wniosek nasuwał się jeden — ten niebotycznie wysoki mężczyzna był sportowcem.
I najwyraźniej gejem.
Jak inaczej mogłam wytłumaczyć to zdjęcie?
Mogli być przyjaciółmi, owszem. Ale moja intuicja podpowiadała mi tę pierwszą wersję.
Niewiele myśląc, wcisnęłam urządzenie do kieszeni. Być może powinnam napisać do Olivii oraz zorientować się, gdzie mogę podrzucić zgubę. Ponownie jednak miałam nieco ważniejsze sprawy do ogarnięcia, jakimi było uporządkowanie miejsca pracy, zdezynfekowanie kosmetyków oraz umycie wszystkich pędzli.
Telefon musiał poczekać.
Odpaliłam swoją ulubioną playlistę na Spotify, a z głośników rozmieszczonych w różnych kątach salonu, popłynęła doskonale znana mi melodia Clearly od Grace VanderWaal.
CZYTASZ
Our losing game
RomanceOn, czyli kapitan siatkarskiej reprezentacji USA. Ona, czyli nieśmiała wizażystka, która zdecydowaną większość czasu spędza w pracy. On desperacko pragnie miłości, a ona wzbrania się przed tym uczuciem z niewiadomych dla niego przyczyn. *** To prze...