Rozdział 25

34 2 0
                                    

*** 

Po rodzinnym obiedzie z Carterami razem z Aidenem i śpiącą z tyłu Gią podjechaliśmy pod klub, w którym odbywała się moja impreza urodzinowa.

—Cześć i jeszcze raz dzięki!

Pożegnałam się z kuzynem, który pomachał mi na do widzenia, a ja sama udałam się do środka, gdzie powinna czekać na mnie już menadżerka, z która wczoraj się umówiłam.

Przekraczam próg klubu i moje uszy nie zostają zaatakowane przez głośną muzykę, a wręcz przeciwnie. W klubu panuję przyjemna cisza. Przy barze dostrzegam polerujących szklanki barmanów, a po lokalu kręcą się młode kelnerki sprawdzając czystość lóż i nie tylko.

Podchodzę do baru, gdzie od razu młoda kobieta posyła w moją stronę nienawistne spojrzenie. Nie zdążyłam się nawet odezwać, a już człowiek staję się największym wrogiem barmanki.

—Zamknięte, jakbyś nie dostrzegła wielkiego szyldu. —warczy do mnie, a ja z zaskoczenia unoszę wyżej brwi. Patrzę na nią nieprzerwalnie starając się zrozumieć co zrobiłam tej, że dziewczynie, że już na mnie prawie, że wrzeszczy. W porę jednak przybywa jej kolega.

—Vicky uspokój się. Przepraszam za koleżankę. W czym mogę służyć?

—Dzień dobry, szukam waszej menadżerki. —odpowiadam sucho spoglądając z powagą na kobietę po czym przenoszę swoje spojrzenie na ciemnoskórego mężczyznę.

—Pani Warren? Ja bardzo przepraszam za Vicky, ona ma dziś gorszy dzień, wie pani jak to czasem bywa. Proszę jej nie zwalniać.

—Zamknij się Dean! Nie potrzebuję niczyjej litości.

Moje zaskoczenie z każdym ich słowem jeszcze bardziej wzrasta, ale nie pokazuję tego. Trochę jak ich potrzymam wciąż w niepewności to nic się przecież nie stanie. Staję jednak jeszcze bardziej wyprostowana.

—Gdzie znajdę tę menadżerkę? —zadaję to pytanie, a odpowiedź nadchodzi nie z ust żadnego z nich tylko trzeciego głosu. Odwracam się więc w jego stronę i dostrzegam rudowłosą kobietę, w jasnozielonej eleganckiej sukience. Przyglądam się jej długim nogą i stwierdzam, że jest naprawdę bardzo ładną kobietą.

—Och już pani jest! Doskonale zapraszam za mną.

—Dobrze, dziękuję.

Posyłam tamtej dwójce ostatnie spojrzenie po czym podążam za kobietą. Docieramy z kobietą do jej gabinetu po czym obie siadamy na fotelach. Rozglądam się chwile po wnętrzu jej gabinetu i stwierdzam, iż jest on ładny i schludny. Białe ściany powiększają małą przestrzeń i nadają jej więcej elegancji. Ciemnobrązowe duże biurko stanowi same centrum gabinetu.

—Pani Williams, jeśli się nie mylę?

—Tak to ja.

—Dobrze, ja nazywam się Rosie Marks i jestem menadżerką. Rozmawiałyśmy wczoraj.

—Tak, tak.

—Nie zabiorę pani za wiele czasu. Podpiszemy papiery, pani opłaci koszty, a ja wystawię fakturę.

—Super.

—Płatność kartą czy gotówką?

—Kartą.

Kobieta kiwa do mnie głową, po czym zaczyna klikać coś na komputerze i stukać swoimi paznokciami o klawiaturę laptopa. Po chwili w pomieszczeniu rozlega się ciche piknięcie i z drukarki wychodzą cztery kartki.

—Tutaj jest umowa, to jest cennik wraz z pani wyborami, tutaj ma pani pokwitowanie wysłania sumy, a to jest umowa dla nas.

—Dobrze, podpisujemy?

In the deep of light #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz