29. NOAH

594 53 18
                                    

— Wracaj do miasta. Gdyby pojawiły się jakieś problemy, wiecie co robić.

— Lorenzo jest uważny — zapewnił gorączkowo Złotowłosy. — Mamy wszystko pod kontrolą. Jeśli ktoś znów postanowi grzebać w nagraniach, czeka go niemiła niespodzianka.

— Nie zdejmuj czapki. Nie wysiadaj nigdzie. Jedziesz prosto do Rezydencji, jasne?

— Jak słońce!

Zmierzyłem Bena srogim spojrzeniem. Uniosłem brew pytająco.

— Przygrzało ci słonko, Młody? Czy brak witaminy D daje o sobie znak? Skup się. Zero wygłupów. Nie chcę mieć cię na sumieniu. Zrozumiałeś?

Tym razem kiwnął głową, zachowując powagę. Jednak jego stan, jak się okazało, był krótkotrwały. Po nanosekundzie na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

— Za jakie grzechy przygarniam samych szaleńców?! — warknąłem, uciskając grzbiet nosa.

Miałem wątpliwości, czy chłopak pod nadzorem Rossiego wytrzyma, jak widać — trafił swój na swego.

Wysiadłem, zostawiając otwarte drzwi do, jak go określa Zoe, batmobila. Chłopak okrążył długą maskę, stając przy drzwiach.

— Tylko się nie zabij na którymś z zakrętów, Młody.

Złotowłosy wsiadł za kierownicę. Choć byłem cholernie zmęczony, to ekscytacja malująca się na jego wywołała uśmiech na mojej twarzy. Nie spałem blisko dwadzieścia godzin. Kiedy dowiedziałem się, że Zoe jest w mieście, wyszedłem ze spotkania i kazałem Benowi jechać prosto na lotnisko. Tex miał do załatwienia dla mnie kilka spraw w Bostonie, więc to Złotowłosy musiał posłużyć mi za szofera. Może i nie nadawał się na ochroniarza, musiał się jeszcze wiele nauczyć, ale był dobry w stwarzaniu pozorów. I miał inne, ukryte talenty. Od kilku dni, dla podkręcenia wagi sytuacji, nie ruszam się nigdzie bez wyraźnego zaznaczenia obstawy. Ot, czysty, marketingowy zabieg dla żywo zainteresowanych.

Niestety ze względu na złe warunki atmosferyczne, lot był możliwy dopiero za sześć godzin. Nie mogłem tyle czekać. I być może tym razem los postanowił mi pomóc. Dzięki Bugatti przebyłem podróż do Nowego Jorku w ekspresowym tempie. Złotowłosy miał mi posłużyć za kierowcę, ale i swojego rodzaju wabik, odbywając moim samochodem podróż powrotną do Bostonu. Wszyscy wiedzieli, że nikt poza mną nie jeździ Chiron'em. 

Miałem nadzieję na krótką drzemkę. Wiedziałem, że to spotkanie nie będzie ani miłe, ani przyjemne. Przynajmniej w początkowej jego fazie. Wciąż miałem w pamięci chwilę, w której Orvaldi pocałował moją kobietę, a brak snu tylko pogłębiał moje rozdrażnienie i chęć natychmiastowego mordu. Prowadziłem całą drogę do miasta. To pomogło mi się wyciszyć. Kolejny raz przemierzałem drogę, którą pośrednio za sprawą Zoe Aster znałem niemal na pamięć.

— Szef? — Wyrwany z zadumy, spojrzałem na Bena. — Uważaj na siebie.

Z jego słów biła niespotykana autentyczność. Odepchnąłem się od karoserii, zamykając jednocześnie drzwi.

— Zmiataj, młody. Nie wysadźcie chaty w powietrze.

— W razie co, masz jeszcze prywatne Alcatraz. Nie ucierpisz, szef.

— Abyście wy nie ucierpieli. Nie spartaczcie nic.

Wszedłem do parku, przecinając pustą promenadę. Specjalnie zaparkowałem w dalszej uliczce, by Alec nie dostrzegł mnie od razu, ale i również dlatego, by dyskretnie sprawdzić teren. Wychodząc naprzeciw metalowej bramy, zauważyłem tył czarnego SUV'a. SUV'a, w którym powinien siedzieć Dex. Podszedłem do samochodu, otwierając zamaszyście drzwi. Złapałem Bostończyka za fraki, niemal wyciągając siłą z auta. Kiedy stanął na asfalcie, strącił agresywnie moją rękę.

Podziemny układ. Vendetta [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz