agónas kai stóchos -> walka i cel

6 1 0
                                    

Każdy swoje brzemię skrywa czy objawia, trzyma lub ulatnia.

W swoje męki wprasza, jakby sam w tej wodzie nie chciał siedzieć, jakby utopić pobliskich osób mór próbował, ni to krzyk o pomoc, ni przekleństwo, to jedynie posłuszeństwo.

Gdy me barki opadają, gdy me nogi kulawe ze zmęczenia smętnawe, a me oczy sinawe i znów podrapane, niewyspane, wycieńczone.

Od walk mych tak wielu przetoczonych co świt, co budzik zadzwoni, co bębnów znów dźwięk, zaczyna się śpiew.

I znów coś odbijam, oddaje i rzucam, biegnę, bądź na glebie walczę o piłkę, nie ważne czy siniak, kontuzja czy rana, czy gwizdek trenera, bo piłka jest żwawa, moja nikomu nie oddana.

Powrót do życia mi codziennego, koniec odcięcia, koniec odlotów, znów przywożą mi tak wiele spraw, problemów, schematów, bólów i zwodów.

Wyminąwszy je wszystkie sprytem, jak na boisku przechodzę do snu wiecznego, porzuciwszy wszelkie sprawy mi już wyśnione wyrzutami wielu zabarwione.

Obmyślam plan przybytku życia przyszłego, jakże ogarnąć zadania niewykonane w dwa dni jedyne w tygodniu mi dane, ze zmęczenia padane, wymęczone, przespane i znowu oddane.

Wracam na boisko wytęsknione jednak pełne walki zapełnione, wiele drużyn żądnych krwi znów się przewija.

A ja jak boss ostateczny wyczekuję i wszystkim się zajmuję, walczę najkrwawiej, choć zmęczenia końców nie ma, i choć wszystko się odkształca na mej formie tego walca, ja wciąż stoję, nie do pokonania, nie do zatrzymania, nawet gdy upadnę, to zwycięstwo swe odniosę, nawet gdy dostanę to podniosę się ze zgrzytem dwukrotnie mocniejsza, doświadczeniem przybita.

Odgłos krzyku trenera znów mnie wita w bramach meczów nieskończonych, czasem radość, choć pretensje, czasem smutek, choć gratulacje również odnaleźć tam też można.

Cóż to za chęć mordu w mych oczach, cóż to za krzyk w mych ustach, cóż to za głuchota w mych uszach.
Po co w to wszystko się kieruję? Dlaczego tak rwę się do tańca tak krwawego?

Cel mój się zmęczył samym spełnieniem, byciem i także jego piciem.
Na choryzoncie coraz mniej już go widać, pożegnał się i zanika.
Cóż mogę począć gdy największe marzenie zanika mi w oczach z dnia na dzień, gdy siły już nie mam i prawie nie biegam.
Wymijam, wymawiam wymówek też mnóstwo, a niegdyś chodziłam nawet z kontuzją.
Teraz jedynie mogę patrzeć na to smutno, starać się bardziej.
Później zapomnieć o chwili choć długiej, błogiej, miłej i mocnej w mej pamięci pozostałej.
Na koniec próbować sił swych w innych sprawdzianach potencjałów tak wielu i zaangażować się tak jak niegdyś codziennością mą było i najlepszą chwilą.



AlithisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz