Rozdział siódmy

1.1K 57 8
                                    

„Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem,
Ból dawny nowym leczy się cierpieniem..."

- William Shakespeare, Romeo i Julia



Victor, 33 lata

- Saverio skup się! – warknąłem na brata, który zamiast skoncentrować się na spotkaniu, od kilkunastu minut bardziej zajęty był smsowaniem.

Przyrzekam jeszcze sekunda, a roztrzaskam mu ten telefon o ścianę.

- Niepotrzebnie się wkurwiasz – stwierdził, upychając komórkę do kieszeni - Powiedziałem, że zajmę się tą dostawą.

- Ruscy tylko czekają, żeby przejąć część z tego transportu.

Ostatnie ataki na magazyny w Filadelfii postawiły cały oddział w gotowości. Musieliśmy być równie przebiegli jak te gnidy i nie dać się podejść. Nawet najmniejsze potknięcie mogło skończyć się źle. Towar był wart miliony dolarów, dlatego nie mogliśmy pozwolić sobie na błędy. Pierdolona Bratva próbowała za wszelką cenę dobrać się nam do dupy i byli coraz śmiali w swoich poczynaniach. Nie dbali o konwenanse.

- Możesz być spokojny. Nie dostaną nawet grama z naszej koki - zapewnił Sav, uderzając pięścią w dębowe biurko.

Przejechałem dłonią po włosach starając zapanować nad rozdrażnieniem. Powierzenie odpowiedzialności braciom było trudne, jednak nie mogłem zajmować się już każdym aspektem funkcjonowania oddziału. Miałem już wystarczająco na głowie. Nadszedł czas by przejęli część odpowiedzialności za nasze interesy. To wiązało się z obdarzeniem ich olbrzymim zaufaniem. Bratva pleniła się jak zaraza na wschodnim wybrzeżu. Poza coraz częstszymi próbami przejęć dostaw broni czy narkotyków, zaczynali być na tyle bezmyślni by atakować osoby należące do Sergaty. Świadczyły o tym ostatnie brutalne ataki. Kanalie czuły się coraz pewniej. Jednak ojciec zamiast podjąć próbę wyeliminowani drani z naszego terenu uznał, że tuszowanie napaści będzie na razie lepszym rozwiązaniem. Dlatego tylko niewielka część współpracowników capo wiedziała o konflikcie, który zdawał się narastać z każdym dniem. Musieliśmy mieć oczy szeroko otwarte i być wyczuleni na każdą podejrzaną sytuację. Każde nawet najmniejsze potknięcie, był jak as wsadzony wprost do rękawa mojego ojca.

- Mam taką nadzieję – zerknąłem na drugiego z bliźniaków, przynajmniej on wydawał się skoncentrowany – Marcello, jak sytuacja w klubie?

- Po sobotniej burdzie nie ma już śladu. Złapaliśmy jednego z dilerów, który węszył. Facet po dziesięciu minutach w magazynie śpiewał jak kanarek. Podobno federalni wysłali go, na przeszpiegi.

Kluby nocne były jednym z nielicznych legalnych biznesów Sergaty. Były oczywiście tylko przykrywką do bezpiecznego rozprowadzania narkotyków, jednak zyski ze sprzedaży alkoholu były niezłe. Dzięki sumiennemu odprowadzaniu podatków i datkom na cele charytatywne byliśmy uważani za poczciwych obywateli i wzorowych biznesmenów. Co otwierało nam drzwi do finansowego wsparcia kampanii politycznych. Nie ma to jak swój człowiek w rządzie, marionetka, za której sznurki możesz pociągać jak ci wygodnie.

- Kto go wysłał?

Jak nie ruscy to federalni, nigdy nie było ani chwili spokoju. W Nowym Jorku mieliśmy więcej skorumpowanych gliniarzy niż zastępów gangsterów. Zatrważające jak szybko udało nam się dogadać. Mieliśmy jasny układ. Oni przymykali oczy na niektóre występki oddziału, byli pomocni w niektórych kwestiach, a my sowicie ich za to wynagradzaliśmy. Ludzie od wieków pragnęli bogactwa, więc pieniądze były zawsze niezwykle przekonywujące. Niestety, raz na jakiś czas znalazł się jakiś nowy detektyw federalny, który próbował zabłysnąć i tak właśnie kończyły się te przedsięwzięcia. Kret szybko był demaskowany, a chęć realizowania własnej wizji sprawiedliwości szybko mijała.

Zniszczenie - Seria Sergata / 18+ age gapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz