Rozdział 1

1.6K 168 64
                                    


George

Pomimo zbliżającego się wieczoru nadal jest gorąco jak w piekle. Ścieram strużkę potu ściekającą mi po skroni, czuję, że eleganc­ka czarna koszula klei się do moich pleców. Floryda ma swoje plusy i minusy, a jednym z nich jest dla mnie zabójczo wysoka temperatura latem. Trudno stwierdzić, czy kiedykolwiek zdołam do niej przywyknąć.

– George, brachu, kawał chłopa z ciebie – zagaduje nowo poznany kolega z pracy, bodajże Loyd. W ciągu trzech godzin mówił to już dwa razy. – Ile dokładnie masz wzrostu, chłopie? – docieka.

– Sześć stóp, dziesięć cali.

– Nowy lider. Najwyższy w załodze ma sześć stóp i siedem cali.

– Super – odpowiadam zdawkowo, patrząc na fontannę po drugiej stronie ulicy i ławki wokół niej, zajęte przez stado gło­śnych czarnoskórych mężczyzn.

– Pracowałeś już kiedyś w ochronie? – pyta, próbując zagaić rozmowę.

– Tak – odpowiadam krótko. Nie lubię pseudoprzyjaciół, nie szukam nowych znajomych i nawet ich nie potrzebuję. A ze sta­rymi nie utrzymuję kontaktu.

– Jeśli postanowisz zostać tu po okresie próbnym, to pewnie nie będziesz sterczał pod drzwiami, tylko postawią cię przy pokerze. Żaden cwel nie będzie miał odwagi ci podskoczyć – stwierdza.

Tuż po przyjeździe do Tampy, wysłałem swoją kandydaturę do BLACK, jednego z największych kasyn w mieście. Odezwali się dopiero kilka dni temu, mimo że upłynął prawie rok. Wcze­śniej migrowałem od miasta do miasta po całej Florydzie.

– Czemu tak trudno dostać posadę w tym kasynie? – Tym ra­zem to ja rozpoczynam wątek.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tu do pracy, mam kilka wątpliwości. Na przykład, stoję już trzeci dzień pod drzwiami, nie spotkałem się z żadnym z pracodawców, nie oprowadzono mnie po kasynie, nie przedstawiono szczegółów za­trudnienia, a jedyne pomieszczenie, w którym byłem, to kibel.

– Po pierwsze, mało kto nadaje się do tej roboty – zaczyna. – Po drugie, zapotrzebowanie spadło. Gdybyś potrzebował pracy za czasów tego najbardziej nieobliczalnego z braci Adams, pewnie dostałbyś ją od ręki.

– Zwalniał?

– Tak. Na amen. – Śmieje się gorzko. – Jack był prawdziwym skurwielem. Swój czy nie swój, on nie miał sentymentów i całe szczęście, że obecnie mieszka w Brazylii. Dzięki temu jest tu spokojniej. Wiadomo, taka branża, czasem trzeba pozbyć się cia­ła, ale to się zdarza raz, może dwa w miesiącu, a nie w ciągu dnia – rechocze, a ja zaczynam się zastanawiać, o czym on pierdoli i czy to efekt czarnego jak nasze służbowe koszule humoru.

– Co masz na myśli, mówiąc „taka branża"? Że hazard? – brnę i tym razem odwracam spojrzenie na gościa, który zdaje się nie tyle zaskoczony, co zadowolony.

W międzyczasie z klubu wychodzi ciemnoskóry typ, przebie­ga przez drogę i dołącza do nagle ożywionej na jego widok gru­py znajomych.

– Oni akurat nie grają w pokera. My „ośnieżamy" szlak, a oni jeżdżą na sankach – podpowiada.

Dragi.

– Nie wiem, czy to zajęcie dla mnie – stwierdzam.

– Pierdolisz. Masz wygląd chuja, więc nim bądź. Bylebyś się nie zesrał na próbie w mięsnym, bo to nic miłego, gdy myją cię lodowatą wodą pod wysokim ciśnieniem na oczach szydzącej widowni – chrząka.

Nie za darmo 23/10/24Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz