12

358 21 78
                                    

Dwa dni później stanęłam przed barem Phila. Z tyłu głowy cały czas miałam napięcie, że jakiś mój znajomy z pracy mnie zobaczy i wyjdzie, że nie leżę chora tak jak powinnam.

Otwarłam drzwi, wpuszczając do środka trochę śniegu. Potupałam przez chwilę na wycieraczce, by oczyścić swoje buty, po czym odwiesiłam kurtkę i udałam się w stronę baru.

Usiadłam na stołku.

— Co dla ciebie? — spytał Phil. Jeszcze na mnie nie spojrzał, jedynie dostrzegł kątem oka, że ktoś usiadł. Wiedziałam, że prędzej czy później będzie musiał mnie rozpoznać, choć w tym momencie preferowałam później.

— Coś mocnego — powiedziałam, zbaczając spojrzeniem w bok. — I błagam, nie pytaj co się stało.

Chyba w końcu na mnie spojrzał.

— Zły dzień?

Podniosłam wzrok i napotkałam nim tatuaż w kształcie nietoperza.

— Może — jęknęłam. Oparłam głowę o blat i schowałam twarz w ramionach, mając nadzieję, że zrozumie aluzję i ograniczy się do wydania mi alkoholu, bez konieczności prowadzenia miłej rozmowy, do której nie byłam zdolna.

Chociaż trochę sama się o to prosiłam przychodząc tutaj.

Usłyszałam szczęk szkła i po chwili stała przede mną szklaneczka.

— Wódka — powiedział krótko. — Chcesz pogadać?

Próbowałam się powstrzymać. Naprawdę. Ale ze zdziwieniem zorientowałam się, że po raz pierwszy od dwóch dni naprawdę potrzebowałam się wygadać.

Poczułam, że po moich policzkach płyną łzy.

Łzy smutku i bezsilności.

Przechyliłam szkło, alkohol zapiekł mnie w gardło. Skrzywiłam się i zaczęłam mówić. A Phil, obsługując innych klientów, słuchał. Nie przerywał. Nie współczuł.

Tylko słuchał.

To było dokładnie to, czego w tamtym momencie potrzebowałam.

Dokończyłam historię i wychyliłam następny kieliszek. Phil przyglądał mi się, nie oceniał, tylko patrzył. Miał w końcu duże doświadczenie za barem, wiedział jak słuchać głupich pijackich wywodów.

Nagle poczułam wstyd i zarumieniłam się.

— Powinnam już iść — stwierdziłam, po czym wstałam i spróbowałam odejść. Od razu zakolebałam się, a on nagle znalazł się obok mnie. Złapał mnie i posadził z powrotem.

— Hope, spokojnie, upiłaś się.

To jest właśnie główny powód, dla którego nie wychodzę często do barów. W pewnym momencie orientuję się, że jestem nawalona o wiele bardziej niż myślałam.

Boże.

— Muszę wracać... serio. — Jeszcze raz spróbowałam wstać, ale on przytrzymał mnie w miejscu.

— Czekaj. Może cię ktoś odwieźć do domu?

Szybko przejrzałam w głowie wszystkich, których znałam. Moja mama na pewno już śpi, a ze znajomymi z Duskwood nie miałam siły się skonfrontować.

— Mam przyjaciółkę... w pracy... — wyjęłam telefon z kieszeni i niepewnymi palcami wystukałam wiadomość. Phil, upewniwszy się, że nie spadnę ze stołka, wrócił za bar, by obsługiwać klientów. Cały czas jednak zerkał w moją stronę.

Hope: Houston, msmy problen

*Iwona jest online*

Iwona: Co tym razem?

Hope: Jesyws w rubniku?

Jak na pijaną wiadomość, stosunkowo mało błędów.

Iwona: Nie, wysłali mnie za tematem do Katowic

Iwona: Upiłaś się?

Iwona: Gdzie jesteś?

Hope: w diskwooe

Iwona: Duskwood?

Iwona: Pewnie za tematem

Iwona: Cóż, znajdź jakiegoś przystojniaka, na pewno cię odwiezie

*Iwona jest offline*

— I jak? — spytał Phil, podając komuś szklankę. — Przyjedzie po ciebie?

— Jest teraz w Katowicach..., ale to nic... pójdę pieszo...

Phil złapał mnie, zanim się przewróciłam.

— Hope, nie przejdziesz prawie sześciu kilometrów pieszo w tym stanie. Skończysz w jakimś rowie czy cholera wie gdzie. — Przez chwilę się wahał, po czym dodał: — Za chwilę zamykam, odwiozę cię do domu.

Powiodłam za nim wzrokiem, gdy skierował się za bar, obsłużył ostatnich klientów i wygonił wszystkich za drzwi.

Mrużąc oczy, spojrzałam na godzinę na telefonie. Dziesięć po dwudziestej drugiej.

— Szybko zamykasz — zauważyłam, gdy ubieraliśmy kurtki.

Spojrzał na mnie.

— Normalnie zamykam później. Ale, Hope, nie dasz rady tak pojechać do domu.

Zanim zdążyłam przetworzyć tę wypowiedź, wyszliśmy na zewnątrz i uderzył w nas padający z nieba śnieg.

Zrobiło mi się zimno, więc niewiele myśląc, wtuliłam się w towarzysza. Pachniał papierosami. Phil na chwilę zesztywniał, ale po chwili również mnie objął. Zamknął drzwi do baru i skierowaliśmy się w stronę jego samochodu.

Posadził mnie na siedzeniu pasażera, a sam zajął miejsce kierowcy. Wyciągnął telefon i włączył mapy.

— Adres... czekaj... — Nie umiałam wyciągnąć niczego ze swojej zmulonej głowy.

— Spokojnie, znam go — powiedział, nie odrywając oczu od komórki.

— Znasz? — Spojrzałam na niego zdziwiona.

— Tak. Ty mi go dałaś. — Spojrzał na mnie bez zrozumienia.

— Ja? Kiedy?

— Byłaś poza miastem, chyba u rodziny, nie pamiętam. Poprosiłaś, bym podlewał twoje kwiaty, gdy cię nie będzie. — Włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił go. Silnik zaburczał i zgasł. Phil spróbował jeszcze dwa razy, a gdy nie poskutkowało, zaklął pod nosem. — Akumulator nie działa, nigdzie nie pojedziemy.

Spojrzałam przez przednią szybę na dwór. Śnieg zacinał coraz mocniej, zaczynało wiać. Ani trochę nie uśmiechało mi się wracać pieszo w taką pogodę. Jak powiedział Phil: „skończysz w jakimś rowie czy cholera wie gdzie".

Phil odblokował drzwi i wysiadł. Zrobiłam to samo, ale zachwiałam się i mężczyzna jeszcze raz musiał mnie złapać. Poczułam się senna.

Ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałam, były czyjeś ramiona podnoszące mnie do góry.

***

Hej!

Mamy trochę więcej Phila, nową postać... trochę się dzieje.

Mam dobrą wiadomość... :)

Jak wiecie, drugie fanfiction wleci za tydzień i nie dostaniecie wtedy rozdziału When game turns real. Ale w ramach wynagrodzenia, za dwa tygodnie...

Tam ta ra tam tam tam...

MARATON

Cztery rozdziały, co godzinę jeden, startujemy o 12.

W końcu kto powiedział, że nie mogę zrobić maratonu dla trzech osób?

Do następnych!

~trickyl0ve



Duskwood. When game turns real // Jake x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz