Rozdział 31

1.6K 131 23
                                    

Krystian

Nie sposób było nie dostrzec Grześka jak tylko rozsunęły się drzwi lotniska. Mocno rzucał się w oczy. Raz, że znajdował się na środku hali przylotów, dwa, że nie było wokół niego żywej duszy, a trzy, że siedział na wózku inwalidzkim. Dodając do tego wielką czerwoną walizkę i recepta na przykucie uwagi ślepego gotowa.

– Spóźniłeś się – orzekł z daleka. Echo jego głosu poniosło się po przestrzeni.

– Ustawiłeś się, co? – strzeliłem w niego palcem. – Gdzie jakiś paź do prowadzenia tego dyliżansu?

– Spóźnił się i nie ma kwiatów – cmoknął.

– Widocznie śledziona to za mało. Następnym razem zadbaj o lepsze efekty, a dostaniesz ładne chryzantemy – doszedłszy, wystawiłem do niego dłoń na przywitanie.

– Tęskniłem – roześmiał się.

– Chyba się trochę zasiedziałeś – zauważyłem. – Trzeba gdzieś to odnieść? – zapytałem o lotniskowy wózek inwalidzki.

– Można zostawić gdziekolwiek, ktoś zgarnie.

– Świetnie – odwróciłem się w stronę wyjścia. – Uwijaj się, bo nie mam całego dnia – rzuciłem.

– To już drugi raz dzisiaj, kiedy o mnie zapomniałeś – zatrzymał mnie w półkroku.

– Hę? – spojrzałem na niego przez ramię. – Nie wygłupiaj się, stary. Wstawaj, potraktuj walizkę jak kule i do przodu. Idę zapłacić za parking.

– To o – pokazał na swój tors. – To całkiem na serio.

– A – pojedyncza głoska opuściła moje gardło. – Czyli chcesz się dowieźć na tym aż do samochodu? – zgadywałem.

– Ciepło, przyjacielu – parsknął.

– Pamiętasz jeszcze, jak skakałeś niczym młoda łania z poszarpanymi od miny nogami? – sarknąłem, chwytając jego bagaż.

– Byłem na adrenalinie. Teraz jestem jedynie na ketonalu – wyjaśnił. Zamierzałem pozostawić to już bez odpowiedzi. Robiąc krok, wyjąłem portfel, żeby przygotować pieniądze za parking. – Jeszcze ja – usłyszałem za sobą.

Nie no, chyba sobie robi jaja.

Wstawaj i zasuwaj albo łap za stery i przebieraj rękami.

– Zadam ci zasadnicze pytanie. Czy oprócz śledziony wycieli ci jeszcze bicki?

– Wzmożony wysiłek fizyczny jest wysoce niewskazany, a to gówno jest ciężkie.

To gówno to twoja masa.

– Jakby ci to powiedzieć... – kontynuował. – Ta bryka to nie porszak wśród wózków. Nawet nie pasat. Raczej taki fiat sto dwadzie...

– Dobra skończ... – uciąłem, wracając po niego. – Bo się jeszcze za bardzo zmęczysz od tego pierdolenia – dodałem, wprawiając ustrojstwo w ruch. – Ale wiedz, że chujowo na tym wyglądasz – zauważyłem. – Poza tym... jeździ jak marzenie – skłamałem, rozglądając się za źródłem zakłócenia płynnego obrotu kół.

No kurwa, nie wierzę. Popycham zdrowego chłopa, ciągnę jego zasraną walizkę, a ten odstawia mi taki numer?

– Jakbyś mógł być tak uprzejmy to puść, do chuja, hamulec ręczny.

– Oj, sorry. Pomyliłem z zimnym łokciem – oparł się wygodnie. – Spóźniłeś się, co?

– Najlepszym się zdarza.

Pani Sarooo...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz