Kolejny raz, jako jedna z pierwszych osób, przekroczyłam próg prywatnego liceum, Marymount School. Powoli przemierzałam puste korytarze, które już za parenaście minut, miały się zapełnić ludźmi. Wątpiłam jednak, że będzie ich tyle ile być powinno, ponieważ jest to pierwszy dzień szkoły po wakacjach, więc zapewne nieliczna grupka osób zamierzała się zjawić.
Przystanęłam przed gabinetem dyrektora i wzięłam głęboki wdech. Niezbyt pomogło. Wygładziłam spódniczkę od mundurka i poprawiłam włosy. Wygięłam usta w wymuszonym uśmiechu i zapukałam do drzwi. Po wydarzeniach które miały miejsce kilka miesięcy przed wakacjami, znienawidziłam to miejsce i tego człowieka.
- Proszę! - usłyszałam ze środka, głęboki, męski głos. Ponownie wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Pomieszczenie nic, a nic się nie zmieniło. Podłoga wyłożona wygładziną, beżowe ściany na których wisiało pełno zdjęć i dyplomów, niewielki stolik kawowy, dwa fotele, krzesło i biurko.
Spojrzałam na mężczyznę który przeglądał plik dokumentów i niezbyt zwracał na mnie uwagę. Jak na faceta który niedługo kończy 45 lat, trzymał się całkiem nieźle. Wysportowaną sylwetkę opinał granatowy garnitur, a kosmyki brązowych włosów, leciały mu na czoło i skronie. Wreszcie raczył spojrzeć w moją stronę i rozchylić usta w leniwym uśmiechu.
- Avery - cmoknął - Jak zawsze punktualna i niezawodna.
- Przyszłam zapytać, czy wszystko jest przygotowane do apelu na rozpoczęcie - powiedziałam wbijając paznokcie w dłoń kiedy mężczyzna lustrował mnie pożądliwym spojrzeniem.
- Może tak, może nie - odparł zdawkowo wychodząc zza biurka i zamykając drzwi na klucz. Zadrżałam. Wiedziałam co się za chwilę stanie, jednak mój mózg stanowczo starał się temu zaprzeczać - Stęskniłaś się słońce? - zapytał podchodząc do mnie i dotykając delikatnie mój podbródek.
- Nie nazywaj mnie tak - wzdrgnęłam się pod wpływem jego dotyku - Nie chcę tego.
- Mi się jednak wydaje, że chcesz - mruknął pochylając się nademną.
Zamknęłam oczy, a spod mojej powieki, uciekła łza. Jedna, samotna łza. Zaraz po niej spłynęła druga. Poczułam uścisk w klatce piersiowej i rosnącą gule w gardle. Nie musisz tego znosić. Powtarzałam w myślach jak mantrę. Nie działało. Odkąd rok temu przyłapałam go jak zdradzał swoją żone, nie dawał mi spokoju. W ostatnim miesiącu szkoły, doznałam tak mocnego dręczenia psychicznego, jak nigdy przez całe moje życie. Gorąco gwałtownie uderzyło w moje ciało, a oddech przyśpieszył. Moją katorgę, przerwało pukanie do drzwi.
- Ktoś bardzo nad tobą czuwa - szepnął - Doprowadź się do porządku. Sekundkę! - powiedział już głośniej.
Szybko ponownie wygładziłam ręką spódniczkę, poprawiłam lekko potargane włosy i otarłam tusz, który spłynął wraz z moimi łzami. Wyciągnęłam jeszcze telefon i włączyłam aparat, aby się upewnić, że na pewno wyglądam nienagannie, nawet po takiej sytuacji. William szybko zjechał mnie wzrokiem, a następnie podszedł do drzwi, aby je otworzyć. Klucz przekręcił tak bezszelestnie, aby drzwi sprawiały wrażenie, cały czas otwartych.
- Witam Tracy, co cię do mnie sprowadza?
- Przyprowadziłam nowego ucznia. Deana Cartera, tak jak pan ostatnio prosił.
- Ah tak! Całkiem o tym zapomniałem – powiedział uśmiechając się szeroko, a ja mogłam się założyć, że w tym momencie, szkolnej sekretarce zmiękły nogi. Nie było żadną tajemnicą, że kobieta już od dawna próbowała się przypasować mężczyźnie, lecz ten miał ją głęboko w poważaniu – Wprowadź go proszę.
Wyprostowałam się na fotelu i przybrałam sztuczny uśmiech na twarz, kiedy do pomieszczenia wszedł chłopak. Szczerze? Jak na kogoś, kto dołączył do prywatnej szkoły w ostatnim roku, spodziewałam się raczej słodko pierdzącego chłopczyka z dobrej rodziny, który co rok dostaje stypendium, cały czas siedzi w książkach, a wszyscy jedyne co robią, to skaczą koło niego.
Może i jest to stereotypowy obraz, ale nie oszukujmy się, w wielu przypadkach prawdziwy.
Ta osoba, która weszła do gabinetu, w niczym nie przypominała jednak, wykreowanego przeze mnie obrazu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego twarz. Szczękę miał mocno zarysowaną, usta pełne i kształtne, a brązowe oczy były bez wyrazu. Kilka kosmyków brązowych włosów, opadło mu na czoło, ale szybko je odgarnął. Sylwetkę miał dobrze zbudowaną. Zapewne uprawiał jakiś sport. Na jego ciele zaś, zamiast mundurka, znajdowała się biała koszulka oraz czarne dresy.
Kiedy tylko jego wzrok spoczął na mnie, obdarzył mnie przyjaznym uśmiechem, co od razu odwzajemniłam. Nie kojarzyłam go w żaden sposób, dlatego podejrzewałam, że nie był z okolic Nowego Jorku.
- Witamy w progach naszej szkoły! Mam nadzieję, że miło spędzisz tutaj swój ostatni rok nauki. W sekretariacie dostałeś swój plan lekcji, oraz rozkład szkoły. W razie jakbyś miał pytania, możesz udać się do Avery, naszej niezawodnej przewodniczącej – wygłosił swoją gadkę Jones, a ja z uśmiechem przyklejonym do ust podeszłam do chłopaka.
- Avery, miło mi – podałam mu rękę.
- Dean, mi również – odparł i ujął ją, delikatnie całując jej wierzch. Poczułam się na ten gest nieco skrępowana, ponieważ nikt oprócz paru współpracowników ojca, nie zachowywał się wobec mnie w ten sposób.
- Jeżeli masz przy sobie telefon, możesz sobie zapisać mój numer, ponieważ może być bardzo przydatny.
- Jasne.
Reszta dnia minęła spokojnie. Po wyjściu z gabinetu dyrektora, nie miałam już okazji porozmawiać z nowym chłopakiem. Jego postać mignęła mi jedynie podczas apelu rozpoczynającego nowy rok szkolny.
Po powrocie do domu, cały czas towarzyszyła mi głucha cisza. Rodzice mieli wielką firmę zajmującą się zarządzaniem luksusowymi nieruchomościami, dlatego rzadko bywali w domu. Ich port folio obejmuje najbardziej prestiżowe apartamenty, penthousy i rezydencje na Upper East Side oraz poza nim. Ich firma oferuje kompleksowe usługi od projektowania wnętrz po concierge dla najbardziej wymagających klientów. Dodatkowo są mocno zaangażowani w ekskluzywne wydarzenia charytatywne i kulturalne, dlatego dużo czasu spędzają na różnych galach i uroczystościach, na które czasem ciągną także mnie. Nie żebym coś miała do takiego stylu życia, ale czasem potrzebuję czegoś więcej, niż tylko zaspokajanie moich potrzeb materialnych. Rodzeństwa nie mam i choć w naprawdę wielu aspektach jest mi to na rękę, tak czasem, podczas tych chwil samotności, bardzo żałuję, że rodzice zdecydowali się jedynie na mnie. Często brakuje mi życzliwości i ciepła rodzinnego, które zauważam u wielu innych rodzin, tylko nie u mojej.
Zachęcam do zostawiania gwiazdek i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach <3
CZYTASZ
Diamentowe Cienie
Romansa18 letnia Avery Vanderbilt ma wszystko, czego można zapragnąć - pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin na Upper East Side, uczęszcza do elitarnego liceum i jej przyszłość wydaje się być już napisana diamentowym piórem. Jednak za błyszczącą fasadą...