18. Aniołku.

161 7 24
                                    

- Spóźnimy się! - krzyknęłam i wcisnęłam na siebie czarny stanik. Jak ma być żałobnie to będzie żałobnie. Ubrałam czarną koszulę od Aarona, bo finalnie okazało się, że nie wzięłam tego co miałam wziąć.

- Uspokój się dziewczyno mamy jeszcze pół godziny do wyjścia. - mruknął Aaron i dopiero teraz wstał z łóżka. Pobiegłam do łazienki poprawić swój makijaż. Pomalowałam usta na krwistoczerwony kolor i ponownie poprawiłam włosy.

- Spóźnimy się, jak się zaraz nie zaczniesz ubierać. - powiedziałam do chłopaka, który właśnie oplótł mnie rękami na ramionach i oprał brodę na mojej głowie. Był ode mnie zdecydowanie wyższy, co miało swoje plusy. Przełożył dłonie na moje biodra i odwrócił mnie w swoją stronę.

- Aaron nie teraz. - szepnęłam, kiedy ten mnie uniósł i posadził na umywalce. Pochylił lekko głowę i przytknął usta do mojej szyi.

- Czemu? - zapytał pomiędzy składaniem pocałunków na mojej szyi.

- Bo się spóźnimy. - wyjaśniłam zeskakując z umywalki. Wyminęłam go w drzwiach i schyliłam się przy szafie, żeby założyć na nogi trampki, bo nie przemyślałam opcji wzięcia innych butów.

Zerknęłam na telefon. Zostało nam pieprzone 10 minut, a musieliśmy jeszcze przejść jeszcze przez całą posiadłość.

- Chodź. - warknęłam i odwróciłam się w stronę bruneta. Zakładał na siebie właśnie koszulę.

- Pomóż mi. - poprosił. Widocznie miał problem z zapięciem guzików, więc podeszłam do niego i pomogłam mu, zaczynając od tych na dole. Co jakiś czas niby przypadkowo muskałam palcami jego ciepłą skórę.

- Proszę. Wychodzimy. - oświadczyłam i zgarnęłam swoją torebkę z łóżka. Przeszliśmy przez cały plac i równo o godzinie dziesiątej staliśmy razem z resztą na placu przed pałacem.

Miałam jechać z rodzicami i Daisy w jednym aucie. Aaron jechał ze swoją rodziną i słodkim Liamem, który powiedział mi, że wyglądam ładnie. Widziałam też jakiegoś grubszego mężczyznę wyglądającego jak jakiś szef narkotykowej mafii.

***

Razem z mamą i Daisy usiadłyśmy w czwartej ławce. Pierwsze trzy zajmowała rodzina zmarłej. Dalej się nie dowiedziałam, kto to był, ale to już chyba nie ważne. Mama szturchnęła mnie lekko ręką, co zabrałam za znak, że mam się odwrócić.

Koło nas przeszedł Aaron Cortez we własnej postaci razem ze swoim tatą. Już myślałam, że przejdą obok nas obojętnie, jednak Aaron zatrzymał się przy naszej ławce i nachylił tuż nade mną.

- Kontroluj czas, za 5 minut widzę cię na chórze. - szepnął i położył obok mnie zegarek.

Kiedy upewniłam się, że ani mama, ani Daisy na mnie nie patrzą, spojrzałam na zegarek. Złoty Rolex. Odczytałam godzinę na zegarku. 11:24. Mam rozumieć, że o 11:29 mam iść na chór tylko dlatego, że on jest wiecznie napalony.

Oczywiście tak też zrobiłam i o wyznaczonej godzinie, siedziałam na jednej z ławek z chóru koło organów. Swoją drogą dość gigantycznych organów.

- Tak myślałem, że przyjdziesz. - usłyszałam za sobą głoś Aarona.

- Co się stało? - zapytałam i wyciągnęłam w stronę chłopaka zegarek z chęcią oddania mu go.

- Zostaw go sobie. - przysunął moją rękę z powrotem do mojego ciała. Schowałam go do kieszeni i podeszłam do ławki.

- Widziałam na dole Charlesa, Enzo, Paula, Arię i Harper. - poinformowałam. Widziałam ich przed kościołem. O czymś rozmawiali, więc nie chcąc im przerywać po prostu weszłam do środka. Mój tata załatwiał jeszcze coś z ojcem Aarona, więc podejrzewam, że chłopak też mógł być ze znajomymi.

Tamtego WieczoruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz