Słońce świeciło wysoko na niebie, kiedy karawana przejeżdżała właśnie przez piaszczystą równinę dzielącą Tenebris i dorzecze Dawy. Posuwali się bardzo powoli ze względu na wielkie rozmiary orszaku, który liczył sobie ponad dwa tuziny wozów wyładowanych po brzegi najróżniejszymi towarami. Do tego należało dodać dziesięć wozów przewożących ludzi oraz z górą pięćdziesięciu strażników broniących dobytku kupieckiego magnata Vanikara Goodleaf'a, jednego z najpotężniejszych ludzi w okręgu Pesisir. Posiadacza kilkunastu kopalń złota i srebra zaopatrujących połowę kontynentu. Wielkie zyski, które mu przynoszą, pozwoliły na zdobycie wysokiej pozycji w polityce oraz stworzenie prywatnej armii pokaźnych rozmiarów. Jego poparcie znaczy bardzo wiele na Antarane.
Ostatnio Vanikar otrzymał bardzo ważny list od księcia Tenebris, Gergusa II z rodu Weng. Treść listu jest tajna, ale po jego otrzymaniu kupiec wysłał dużą dostawę towarów do Tenebris oraz zmobilizował żołnierzy w swojej rodzimej twierdzy, Gold Leaf. Pogłoski mówią, że stacjonuje tam co najmniej dwa tysiące zbrojnych, a w pozostałych włościach przebywa drugie tyle. Sam Vanikar wyruszył na spotkanie z księciem zaraz po wydaniu rozkazów swoim dowódcom.
Jednym ze strażników jest Alexos Searlas młody, śniady mężczyzna o szerokich barach. Przystojną, gładko ogoloną twarz szpeci mu wielka blizna biegnącą przez lewy policzek. Długie, czarne jak smoła włosy, związane złotym rzemieniem opadają na jego plecy . Jedzie na karej klaczy. Na plecach niesie glewię o bogato zdobionej rękojeści, a do siodła ma przytroczony krótki leszczynowy łuk i kołczan pełen strzał o białych lotkach.
Karawana sunęła powoli przez suche równiny. Alexos jechał jako straż przednia razem z Głuchym Albertem, Leworęcznym Hekarem i czterema włócznikami z garnizonu Vanikara. Albert był starym weteranem wojennym o naznaczonej bliznami twarzy, długich siwych włosach i przygarbionych plecach. Był stary, ale nadal z łatwością wymachiwał swoim berdyszem. Przydomek zawdzięczał temu, że podczas jednej z bitew stracił ucho co znacznie uszkodziło mu słuch. Natomiast Hekar miał małą, łysą głowę i twarz porośniętą gęstą czarną brodą, był wysoki i dobrze zbudowany. Plotki głosiły, że jest poszukiwany w okręgu Salju, ale nikt nie odważył się tego powiedzieć na głos. Hekar był niezrównany w walce, swoim półtora-ręcznym mieczem wywijał z gracją nie pasującą do jego gabarytów. Alexos polubił starego Alberta z tymi jego opowieściami o dawnych wojnach, ale małomównego Hekara traktował z duża rezerwą, czujnie obserwując każdy jego ruch.
Jechali już kilka godzin w pełnym słońcu przedpołudnia i Alexos zauważył, że włócznicy Vanikara zaczynają się chwiać w siodłach. Podjechał do nich i podał im bukłak z wodą. Mężczyźni spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczami i bełkocząc, zaczęli dziękować. Kiedy pili usłyszeli krzyk Hekara:
- Zbrojni przed nami!
Alexos popędził konia w jego kierunku słysząc, za sobą okrzyki dowódcy wydającego rozkazy.
- Ilu? – wydyszał Alexos, kiedy dotarł do Hekara.
- Co najmniej pół tysiąca sądząc po rozmiarach obozu. Nie są to jednak typowi bandyci, raczej żołnierze.
- Żołnierze? Ominięcie ich zajmie zbyt dużo czasu. Musimy przejść przez ich obóz... Trzeba z nimi porozmawiać.
- Powiem dowódcy żeby wydał odpowiednie dyspozycje. – mówiąc to Hekar zawrócił konia i pojechał w stronę kolumny wozów.
- Powiedz, żeby dał mi ludzi, sam pojadę do ich obozu! – krzyknął za nim chłopak.
Alexos rozmyślał jakie mają szanse jeśli dojdzie do potyczki. Znikome powiedział w myślach. Ich szarża rozniosłaby garstkę strażników w mgnieniu oka. Mógłby teraz niepostrzeżeni się oddalić i na własną rękę dotrzeć do Tenebris unikając śmierci z ich rąk. Jednak życie w Zakonie nauczyło go, żeby nigdy nie opuszczać towarzyszy w potrzebie. Pogrążony w myślach Alexos nie zauważył kiedy podjechał do niego Głuchy Albert i pięciu włóczników.