8. Wszystko co mnie zabija sprawia że czuje, że żyje

106 4 1
                                    

Charlie

Całą noc nie mogłem zasnąć a na moje nieszczęście weekend się skończył i trzeba iść do szkoły. A jako że nie mogłem spać to o szóstej postanowiłem się ogarnąć z myślą że jeśli dobrze pójdzie to może uda mi się wyjść z domu przed mamą. Bo tak po prostu wolałem się z nią minąć niż patrzeć w jej oczy w których odbija się rozczarowanie. Dlatego zjadłem szybkie śniadanie i już o siódmej wyszedłem z domu. Postanowiłem się przejść bo i tak do lekcji miałem jeszcze godzinę a stwierdziłem, że spacer dobrze mi zrobi.

Powolnym krokiem szedłem ulicami Londynu. Tego dnia niebo było pochmurne a na drzewach nie było już ani jednego liścia. Grudzień był coraz bliżej, a razem z nim zbliżała się zima. Ag dy tak szedłem, myślałem o mamie, o tym jaka jest i jaka była gdy byłem dzieckiem. O ojcu którego nigdy nie poznałem i którego chyba nawet nie chciałem poznać. A może jednak chciałem? Może jednak chciałem spojrzeć mu w oczy i zapytać ,,dlaczego''? Tak po prostu zadać to jedno pytanie które zadaje sam sobie od dziecka. Myślałem też wtedy o Blake, o tym jak jego oczy błyszczały jeszcze przed rozwodem jego rodziców i o tym jakie teraz często były zmęczone, puste, matowe i po prostu smutne. O tym, że zasłużył na coś lepszego, niż to co dostał od życia. Ale wśród tych wszystkich myśli była też ta jedna. O dziewczynie o długich blond włosach i niezwykłych oczach. O jej uśmiechu i o tym jak wiele tajemnic ukrywały jej oczy. Myślałem o tym jak uroczo się rumieni gdy nazywam ją Roszpunką i o tym jaka jest piękna. Myślałem też o tym, jak to by było gdyby była moją Roszpunką. Chodź jednocześnie wiedziałem że tak się nie stanie. Bo dlaczego ktoś taki jak ona, miałby chcieć kogoś takiego jak ja?

Nim się obejrzałem, stałem już przed budynkiem Birkbeck University of London zastanawiając się co ze sobą zrobić. Po dłuższym zastanowieniu udałem się za budynek szkoły. Tam znajdowała się ścieżka która prowadziła do czegoś podobnego do małego lasu. Było tam miejsce na ognisko i kilka ławek. Usiadłem na jednej z nich. Często chodziłem tu zapalić, tak jak inni uczniowie.

Korzystając z tego że nikogo tam nie było, wyciągnąłem paczkę papierosów i włożyłem jednego do ust odpalając go. Kaptur bluzy zaciągnąłem na głowie a ja sam wpatrywałem się przed siebie. W jednej ręce trzymałem papierosa a w drugiej zapalniczkę którą zapalałem i gasiłem na przemian. Było w tym coś uspokajającego. Ten dźwięk wydawany przy odpalaniu był przyjemny a ogień wprowadzał trochę życia w tą jakże ponurą scenerie. Znikał i się pojawiał a ja wpatrywałem się w niego bezmyślnie przez co nawet nie zauważyłem że papieros wypadł mi z pomiędzy palców i spadł na ziemię. Gdy to dostrzegłem, zdeptałem go butem po czym wyciągnąłem kolejnego i odpaliłem go, zaciągając się nim mocno.

Usłyszałem czyjeś kroki ale mimo to siedziałem w bez ruchu. Wiedziałem że to był Blake bo brunet po chwili usiadł obok mnie. Bez słowa wyciągnął jednego papierosa z paczki i odpalił go. Zaciągnął się nim po czym wypuścił dym z płuc.

-Co tutaj robisz tak wcześnie?-zapytał po chwili przecinając ciszę.

-Nie mogłem spać, a ty?-odparłem zerkając na niego kontem oka.

-Też-odpowiedział lakonicznie wypuszczając dym z płuc.

-Palenie jest trochę jak samobójstwo-powiedziałem po chwili wyrzucając jego resztę na ziemię po czym przydeptałem go butem-Niszczymy swoje płuca i czekamy aż to da o sobie znać-dodałem wyciągając następnego papierosa na co on wzruszył ramionami jakby to nie miało większego znaczenia. Bo na tle wielu innych rzeczy, to faktycznie było bez znaczenia. Tak jak my w obliczu niemal ośmiu miliarda ludzi, nie znaczyliśmy dla świata praktycznie nic.

-Ty jeździsz jeszcze w wyścigach. A za każdym razem gdy wsiadasz za kierownice, nie masz pewności że wysiądziesz z auta-odpowiedział zapalając kolejnego papierosa a tym razem to ja wzruszyłem ramionami.

-Wszystko co mnie zabija sprawia że czuje, że żyje-odparłem jedynie wydmuchując dym z płuc i byłem pewny że mnie zrozumiał. Blake Lee zawsze rozumiał.

Pierwszą lekcją tego dnia była literatura. Lubiłem ją bo opierała się głównie na słuchaniu i nie trzeba było prawie nic pisać. Dlatego zająłem miejsce w ostatniej ławce w środkowym rzędzie razem z Blake. Wyciągnąłem pierwszy lepszy zeszyt i ołówek, zastanawiając się co narysować. Za to brunet wpatrywał się jak zaczarowany w Livvy która była zajęta opowiadaniem czegoś Summer. Gdy na nią patrzył, jego oczy lekko błyszczały i wydawały się bardziej żywe. Tak jakby ktoś przywrócił mu radość z życia. Livvy Rea stała się jego światłem na końcu długiej, ciemniej i mrocznej drogi. Całkiem nieświadomie rozświetlała ją i sprawiała że nie wydawała się już taka zła.

-Zaproś ją gdzieś-powiedziałem patrząc na niego kontem oka.

-Przecież zaprosiłem, byliśmy we czwórkę w kinie-odparł nie zerkając na mnie na co ja przewróciłem oczami.

-Idźcie gdzieś we dwoje-odpowiedziałem.

-Mam ją zaprosić na randkę?

-Tak

-A co jeśli mi odmówi?-zapytał zagryzając dolną wargę.

-Nie odmówi-odparłem-Przecież widzę jak na ciebie patrzy-dodałem z lekkim uśmiechem.

-Jak?

-Jakby patrzyła na gwiazdy-odpowiedziałem na co brunet lekko się uśmiechnął a w jego oczach coś rozbłysło. Coś jakby nadzieja na to że jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy i dostanie swój happy end. Na który zasługiwał po tym wszystkim co przeszedł.

Blake w dalszym ciągu wpatrywał się w Livvy a mój wzrok mimowolnie powędrował do Summer. Miała na sobie biały top z długim rękawem i granatowe, szerokie jeansy a włosy pozostawiła rozpuszczone. Z lekkim uśmiechem wpatrywała się w nauczyciela, z uwagą go słuchając. Wyglądała wtedy tak pięknie, idealnie a w mojej głowie pojawił się pomysł na obraz. Summer była obrazem o którym myślałem już od dawna a którego nie potrafiłem namalować. Aż do dziś. Wziąłem więc ołówek i biały blok po czym zacząłem rysować. Na początku zacząłem od sylwetki po czym wziąłem się za twarz ale niestety nie udało mi się go skończyć bo zadzwonił dzwonek na przerwę więc schowałem blok do plecaka i razem z Blake i innymi uczniami wyszliśmy z sali.

Była właśnie długa przerwa. Livvy i Summer siedziały przy jednym ze stolików na stołówce a my kawałek dalej, tuż przy oknie gdzie miałem idealny widok na blondynkę. Dlatego wyciągnąłem blok i zacząłem rysować. Teraz wziąłem się za jej oczy, starając się idealnie je odwzorować. Spojrzałem na Summer. Śmiała się z czegoś co powiedziała jej brunetka. Miała przymknięte oczy a na jej ustach widniał szeroki uśmiech. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku i tak po prostu na nią patrzyłem jak zahipnotyzowany.

-Co rysujesz?-zapytał Blake po czym bezceremonialnie spojrzał na trzymany przeze mnie blok-O stary, przepadłeś dla niej-podsumował widząc mój rysunek przedstawiający Summer na co ja wzruszyłem ramionami. Ale mimo to miał racje. Przepadłem dla niej i wcale tego nie żałowałem. Dla niej, mógłbym przepadać chociażby co dziennie.

-Ty przepadłeś dla Livvy-zauważyłem uśmiechając się do niego lekko co chłopak odwzajemnił po czym spojrzał na mnie.

-Oboje przepadliśmy-skwitował po czym oboje się zaśmialiśmy. Blake przepadł dla brunetki o zielonych oczach a ja dla blondynki o niezwykłych i niespotykanych oczach. Mimo że wtedy jeszcze nie wiedziałem że za jakiś czas jej oczy będą jedynymi w które będę chciał patrzeć a jej głos i śmiech, jednymi jakie będę chciał słyszeć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że to ona będzie ,,tą jedyną". Moją Roszpunką.

***

Hejka

Zazwyczaj staram się dodawać rozdziały zaraz po szkole ale dzisiaj praktycznie cały dzień byłam poza domem więc jest dopiero teraz.

Mam nadzieje że wam się podobał.

Na tt jutro pojawią się jakieś spoilery kolejnego rozdziału i może jeszcze jakieś fragmenty z tego.

Do zobaczenia w piątek

K.

Sunflowers in summerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz