6. Bestia, na swoje podobieństwo.

9.1K 360 9
                                    


Za oknem świtało. Kosmyki ciemnych włosów będących w nieładzie spoczywały na białej poduszce. Salvatore przesunął leniwie dłonią po prześcieradle nie otwierając jeszcze powiek. Miejsce obok niego okazało się być puste i nieprzyjemnie zimne. Jego oddech przyspieszył a serce zabiło niespokojnie. 

Nie, nie wymyśliłem sobie tego. 

Gina nie była jedynie nawiedzającym mnie wspomnieniem. 

Rzeczywiście spędziła noc w jego łóżku krzycząc wielokrotnie imię Salvatore. Pamiętał, jak jeszcze godzinę temu jej idealnie jedwabiste nagie ciało nadal było wtulone w miękką pościel a kosmyki blond włosów okalały jej drobną zarumienioną twarz. 

Więc gdzie do cholery podziewała się teraz? 

Wracając myślami do wydarzeń minionej nocy poczuł dziwne ciepło rozchodzące się w jego ciele. Pierwszy raz od dawna był wyspany i można by rzec, że zrelaksowany. Mimo, iż zasnęli dopiero nad ranem czuł się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Kąciki ust Salvatore uniosły się w diabelskim uśmiechu. 

Usiadł na łóżku i sięgnął po szklankę wody, która stała na jego szafce nocnej. Upił łyk po czym odstawił ją z powrotem na szafkę. W garderobie zarzucił na siebie bokserki i czarne dresowe spodnie po czym wyruszył na poszukiwania swojej gosposi. 

Gina od rana biła się z myślami. Natłok krążących obaw i wizje wczorajszych scen nie pozwalały jej ponownie zasnąć więc postanowiła przygotować dla Salvatore śniadanie. Krzątała się niezgrabnie po kuchni obawiając się spotkania z diabłem i tej całej niezręcznej atmosfery, która aż wisiała w powietrzu. Nie bardzo wiedziała, jak ma się teraz zachowywać. W końcu Salvatore nadal był jej prawodawcą a ona była tylko jego służącą. Nie wiedziała, że Marchetti także ma dylemat, jak postąpić wobec Giny. Z jednej strony chciałby zatrzymać ją na stałe w swoim łóżku pieprząc bez opamiętania a z drugiej marzył, by ulotnić się z mieszkania i uniknąć niezręcznej rozmowy. 

Salvatore Ginę odnalazł w kuchni. Nakładała na talerz chrupiące gorące tosty z mozzarellą i pomidorami a w pomieszczeniu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Mężczyzna wszedł pewnym krokiem napotykając wzrok Giny. Uśmiechnęła się zalotnie wskazując na suto zastawiony stół.

– Głodny? – spytała radośnie.

Nawet nie wiesz jak bardzo, pomyślał zjeżdżając wzrokiem na jej nagie nogi wystające spod fartuszka.

– Tak – mruknął podchodząc bliżej – usiądź i zjedz ze mną – poprosił tonem nie uznającym sprzeciwu.

– Już jadłam – odpowiedziała – ale chętnie napiję się kawy.

Dziewczyna przechyliła dzbanek z kawą po czym nalała porcję do czarnej filiżanki. Utkwiła swój wzrok w Salvatore pałaszującym tosty. Chyba mu posmakowały, pomyślała oblizując dolną wargę.

– Opowiedz mi coś o sobie Gemmo – rzucił przypatrując się kobiecie.

– Co takiego chciałby pan wiedzieć?

– Przestań z tym panem, myślałem, że po wczorajszej nocy możemy już pominąć ten etap i mówić sobie po imieniu.

– Nie wiem, jak dla mnie niewiele się zmieniło. Nadal jestem Pańską pracownicą a Pan jest moim szefem.

Wszystko się zmieniło, pomyślał Salvatore wpatrując się martwym wzrokiem w dziewczynę.

– Nalegam – warknął.

– Dobrze, Salvatore – westchnęła – Nie wiem co chciałbyś usłyszeć. Jak już wiesz... od ponad dwóch lat pracuję dla Dazio. Wcześniej byłam gosposią u jednego z jego żołnierzy i z polecenia pana Sciaviolli trafiłam do Rizziego. Z początku dużo mijaliśmy się, później zaczęliśmy ze sobą spędzać wolne wieczory, popołudnia i zaprzyjaźniliśmy się. Jest dla mnie jak rodzina, której już nie mam.

– Opowiedz mi o niej. O swojej rodzinie.

– Nie ma czego opowiadać. Rodzice nie żyją. Matka zmarła, gdy byłam mała, ojciec nieco później.

– Przykro mi – szepnął Salvatore zaskakując tym wyznaniem siebie samego.

– A twoi? – spytała stwarzając pozory zaciekawionej, choć prawda była taka, że Gina wiedziała już prawie wszystko o rodzinie Marchettich – Jacy są twoi rodzice?

– Matka to typowa włoska kobieta, temperamentna, opiekuńcza z ogromnym sercem. Wspaniale gotuje i marzy o wnukach. Ojciec nie żyje. Zabiłem go, gdy miałem niespełna osiemnaście lat – wyjaśnił.

– Co? – Gina zakrztusiła się kawą.

Spojrzała na Salvatore i zrozumiała, że nie żartował. Śmierć Amerigo Marchettiego była owiana tajemnicą. Wszyscy spekulowali, lecz nikt nie wiedział co tak naprawdę się wydarzyło. Camorra sądziła, że został sprzątnięty przez rosyjską brać. Ten jednak jak widać poległ z rąk własnego syna. Kurwa, no tego to jeszcze nie grali, pomyślała.

– Czemu?

– Bo zasłużył na to – rzucił beznamiętnie próbując coś odczytać z twarzy gosposi, lecz niczego ciekawego nie dostrzegł. – W obronie własnej. Próbował mnie zabić – dodał.

– O Boże! To okropne. Jaki rodzic próbuje zabić własne dziecko?

– Potwór. Tak Gemmo. Amerigo Marchetti był potworem. Nie wiedział jednak, że stworzył jeszcze groźniejszą bestię na swoje podobieństwo.

– To jego wina? – spytała cicho. – że jesteś teraz taki?

– Jaki jestem Gemmo?

– Chłodny, opanowany, nie uśmiechasz się i nie dopuszczasz do siebie nikogo, kto nie jest rodziną.

– Skąd o tym wiesz?

– Mam oczy. Patrzę i wyciągam wnioski.

– Poniekąd tak, zaś częściowo to wina ludzi, którymi się otaczam. Zbyt dużo w naszym świecie jest fałszu i obłudy, by zaufać komukolwiek.

Blondynka spojrzała na Salvatore przymykając lekko powieki, doskonale wiedząc o czym mówi. Przecież od zawsze żyła w jego świecie, czego Marchetti nie był świadomy. Budziła się, by ujrzeć krew na podłodze w salonie, bo ojciec właśnie zatłukł własnymi rękoma jednego z współpracowników. Pomagała wycierać tę przeklętą krew, która brudziła jej delikatne dłonie. Dłonie, które same obijały godzinę później komuś ryj na ringu w piwnicy domu Rinaldich. Była świadkiem egzekucji, tortur, zdrad i bestialstwa, co powinno wyryć się na stałe w jej pamięci. Gina była jednak silniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. 

Nie odczuwała strachu, nie wahała się zabić, gdy zaszła taka konieczność. 

To, że pragnęła życia z dala od camorry nie czyniło jej słabej. Była urodzoną wojowniczką, szpiegiem w ładnym fartuszku, który mógł zarżnąć wroga bez mrugnięcia okiem. 

Salvatore jeszcze przez chwilę przyglądał się Ginie próbując poukładać sobie w głowie to, co właśnie uleciało z jej pięknych obfitych ust. Intrygowała go, do tego stopnia, że nie mógł sobie odpuścić analizowania jej zachowania. Nie potrafił pojąć, dlaczego się go nie bała, dlaczego w jej oczach widział tak silne pożądanie i ani grama zwątpienia. A przede wszystkim, dlaczego w jej obecności czuł ten obezwładniający spokój, którego nie doświadczył nigdy wcześniej.

– Chyba powinnam... wrócić do swoich obowiązków – szepnęła upominając oboje, kim jest i czym zajmuje się w tym domu.

– Tak – rzucił oschle Salvatore patrząc jak blondynka zbiera brudne naczynia i oddala się w kierunku kuchni.

Tak będzie najlepiej, pomyślał. 

Kochany czytelniku, jeśli spodobał Ci się rozdział napisz krótki komentarz lub zostaw kciuka w górę. Dzięki temu zmotywujesz mnie do dalszego pisania <3

SŁUŻĄCA DIABŁA (Bracia Marchetti #1) (18+) ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz