[<12 Rozdział>]

943 44 115
                                    

Per. Alastor

Było wcześnie rano. Odrazu po przebudzeniu poczułem że rana boli coraz bardziej , ale zignorowałem to. Obudziłem się gdy ktoś zaczął pukać mi do okna. Super. Ciekawe kto jest tak bardzo mądry, że nie umie używać drzwi.
Nie musiałem się długo zastanawiać.

Vox. Cudownie. Co ten przygłup tu robi? Nagle rozległ się trzask. Nie... Ten skurwiel rozjebał szybę!

Vox'owi powbijało się szkło w skórę,ale on się tym widocznie nie przejmował.

-Hej Alstorrrrrr!- Krzyknął tak głośno, że chyba wszystkich obudził. Wygląda jakby był pijany, a nie, czekaj, on zawsze wygląda jak najebany.

-Co ty tu robisz- powiedziałem zirytowany patrząc na szkło które  leżało prawie wszędzie. Zorientowałem się, że jestem w łóżku więc w mgnieniu oka wstałem.

-Nie mogę odwiedzić swojego przyjaciela?- powiedział Vox. Zaraz, czekaj, co? On chyba serio jest pijany. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ani nigdy nie będziemy.

-Nie jestemy przyjaciółmi, czego chcesz?- zapytałem, nadal będąc zirytowany.

-Chciałem poprosić cię o przysługę- odpowiedział Vox. Szczerze? Nie zabardzo chce mi się go słuchać.

Drzwi do mojego pokoju były otwarte. Wziąłem laskę i wywaliłem Voxa z pokoju. Chwilę zajęło zanim się zorientował. Zamknąłem szybko drzwi na klucz. Nie to, żebym się bał, po prostu jest tak irytujący, że już nie wytrzymywałem. Słyszałem jak się darł za drzwiami, ale go nawet nie słuchałem. Chwilę później sobie poszedł.

Chwilę potem znów poczułem ból przepełniający moje ciało. Zdjąłem koszulę i zobaczyłem ranę. Cholera, czy mi się wydaje, czy ta rana jest coraz większa?

Bolało jeszcze bardziej. Usiadłem przy moim łóżku a moje uszy opadły. W pewnym momęcie było tak źle że zacząłem syczeć z bólu. Zasłabłem, nie mogłem wstać. Nie minęło dożo czasu aż straciłem przytomność.

Obudziłem się kilka godzin później. Niech to szlag. Naszczęście czułem się już przynajmniej lepiej niż wcześniej.

Kurwa, ale Lucyfer serio może mieć rację. Rana była coraz większa i coraz bardziej bolała, a co za tym idzie, jeśli szybko się nie pozbędę tej rany z moim zdrowiem z pewnością będzie bardzo źle, właściwe...mogę nawet umrzeć.

Natomiast jeśli poproszę Lucyfera o pomoc to też wyjdę na tego '' słabego''.
Pozatym, możliwe że on będzie mi wypominał to że wtedy mi pomógł.

No nic...za długo z tym zwlekam. W zasadzie, nie mam pewności czy rana nie rozrosła się tak bardzo, że wogóle nie da się nic z nią zrobić. Nie szkodzi,  przynajmniej spróbujemy.

Otworzyłem drzwi i wyszedłem z pokoju kierując się do kuchni. Odziwo nikogo nie spotkałem,ale to wsumie nawet dobrze.

Nie mam pomysłu co zjeść. Jedyne co mi przychodzi do głowy to Jambalaya, ale nie mam wszystkich składników..


Może gazpacho? Składniki są wszystkie, ale niestety samo gotowanie zajmuje dwie godziny....nie ważne.

Wziąłem wszystkie potrzebne składniki. Dosyć szybko się ugotowało.

Zanim się ugotowało zaczęło mi się znowu robić niedobrze, bałem się, że zaraz znowu zemdleje.

Gdy się ugotowało to szybko zjadłem i wyszedłem wkońcu z kuchni w której przebywałem od kilku godzin.

Nadal rana nie przetrwała boleć. Zacząłem więc szukać Lucyfera ale nigdzie go nie znalazłem. No nic...może później go znajdę,albo jutro. Wytrzymam do jutra, a przynajmniej mam taką szczerą nadzieję.

***********
Yolo!
Mam nadzieję że nie zanudziłam:')

Gratulacje osobą które pisały:' 'dawaj następny rozdział' ' itp. Wkońcu się doczekaliście kochani;>

Gratulacje XD

Jak na Rozdział po bardzo dóżym braku weny to nie jest tak zły...chyba.

Do zobaczenia w następnym rozdziale !^^

''It's Not Your Time''[RADIOAPPLE] [HAZBIN HOTEL] [ZAWIESZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz