× Rozdział 1 ×

473 15 5
                                    


Brunet siedział przy biurku, popijając swoje whisky, przeglądał dokumenty wysłane przez jego ludzi. Chłodne przeszywające spojrzenie omiotło czujnie otoczenie, a silna ekspresja biła z jego twarzy.

Po jego minie, można było sądzić, że to nie są dobre wieści.

– Cholera – syknął, wstając z miejsca, przy okazji rozlewając swój napój.

Zaciskał ręce na pliku kartek, wyjętych z segregatora, do tego stopnia, że aż pobielały mu knycie.

Zaczął, przechadzać się po pomieszczeniu, próbując nieudolnie zebrać myśli do kupy.

– I co teraz– warknął, ciskając plikiem kartek o podłogę. Nie musiał, być niewiadomo jak mądrym. By ocenić, że znajdował się w chujowej sytuacji.

Jednym, słowem mógłby określić swoje aktualne położenie.

Dotąd, jego ciepłe tęczówki przypominające gorącą czekoladę, diametralnie zmieniły swoją konsystencję, stając się chłodnym ciałem stałym.

– Wezwij do mnie Vincenta Monet – warknął, w kierunku słuchawki, by chwilę później rzucić smartfonem o biurko.

Zdenerwowany, okręcił swój sygnet mieszczący się na jego serdecznym palcu, kilka razy wokół własnej osi.

Podszedł do barku, mieszczącego się blisko drzwi, i wyciągnął z niego większą flaszkę whisky, i jego niezastąpione cygaro.

Postanowił, nie pierdolić się z nalewaniem tego rozgrzewającego płynu do szklanki. Wypił go, prosto z butelki i odrazu poczuł ostre pieczenie podniebienia i przełyku, by później zastąpiło je przyjemne ciepło.

Kaszlnął kilka razy, i zapalił cygaro. Nie było to mądre upijać się, gdy chodzi o problem na tak wielką skalę. Jednak on czuł, że jeszcze chwila i wybuchnie.

A, w jego biznesie, pokerowa twarz musi być jego nierozłączną rutyną.

Usłyszał kroki, szybko posegregował rozrzucone kartki, a odłamki szkła kopnął butem, za fotel. Wyprostował, zagięty w kilku miejscach garnitur, a cygaro odłożył na blat.

Do pomieszczenia wszedł, mężczyzna z którego biła chłodna aura na kilometr. Poprawił ręką, elegancko ulizane włosy lakierem, i zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne, chowając do kieszeni, czarnej marynarki.

Pomińmy fakt, że już dawno był wieczór i niepotrzebnym było, noszenie okularów chroniących przed słońcem.

Stukot męskich wiedenek rozległ się po gabinecie, niosąc za sobą echo.

– W jakim celu, wezwałeś mnie o tak później porze, panie Santan? – spytał, chłodno ledwo powstrzymując się, przed zgryźliwym komentarzem.

– Zgodzi się Pan, przełożyć formalny ton na inną okazję? Ta sprawa jest zbyt poważna, by bawić się w dżentelmenów. – powiedział rzeczowym tonem. Obchodząc biurko dookoła.

– Więc, oco chodzi Adrienie? – usiadł w skórzanym fotelu, wyprostowując sztywne nogi.

– Przejrzyj te raporty, dostałem je niedawno. – podał mu plik kartek, strzepując przy okazji resztki ziemi, pozostawione przez odcisk buta.

Vincent Monet, przyjrzał się linijką tekstu, przy okazji prowadząc jego dokładną analizę. Jego mimika twarzy, stała się jeszcze bardziej groźna.

– Czyli sugerujesz bunt w naszej organizacji? – dopytał.

– Nie tylko bunt, mamy kreta w szeregach. – oznajmił poważnie.

Ich krótką dyskusje przerwało pukanie do drzwi. Stanął w nich, nie kto inny jak Egbert Santan.

– Cztery, największe organizacje połączyły siły – warknął ojciec bruneta, wchodząc dynamicznie do gabinetu, rzucając wykresami w kierunku syna.

Vincent, doszedł do wniosku, że rzucanie rzeczami jest u nich dziedziczne.

Brunet, omiótł wzrokiem dokumenty, powodując u siebie jeszcze większy mętlik.

– Przeoczyłeś coś ojcze, nie połączyli się tylko ze sobą. Podpisali kontrakt z włoską mafią. – mruknął, nieźle zdenerwowany.

– Wiecie, co musimy zrobić prawda? – spytał, dotąd milczący Vincent.

– Nawiązać współpracę z najgroźniejszą mafią, tego wieku. – dokończył Egbert Santan.

– Myślicie, że to może się udać? Skoro czterem organizacją to nie wyszło? – zapytał Santan, łapiąc się za głowę.

– Warto spróbować.

Wyglądało to dosyć, komicznie. Ponieważ ta mafia była tak dobrze ukryta, i funkcjonalna. Że praktycznie, nikt nie wiedział nawet z jakiego kraju się wywodzi.

Jagby, nigdy nie istniała.

Adrien Santan, zawsze kierował się tym, że każdy człowiek jest grzesznikiem.

Jednak, to jest chaos w pełnym rozkwicie.

~•~•~•~

Podoba wam się, ten styl pisania?

Kurde, jakoś poważnie się zrobiło tak już na samym początku 💀


Zakazana miłość - Rodzina Monet fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz