21. [2 lata wcześniej] cz. IV

794 79 6
                                    

To była Sophie. Sophie Moore, ściśle mówiąc. Przynajmniej jako taką znała ją Riley. Dziewczyna stojąca przed nią, nie wyglądała jak ona. To była inna osoba. To była Vivi.

            Miała krótko ścięte włosy, coś jak Anne Hathaway w Jednym dniu z tym, że włosy Vivi były rude. Wręcz ogniście rude. Oczy były podkreślone delikatnie kredką, a usta pomalowane bladoróżową szminką. Miała na sobie wojskowe szorty (pomimo, że był środek listopada, Riley aż przeszedł dreszcz, patrząc na jej gołe nogi) i czarną koszulkę z białym krzyżem na środku. Kiedy zobaczyła Riley na jej twarzy pojawił się znany dziewczynie ze szkolnych lat grymas nie do rozszyfrowania- gdy pojawiał się na twarzy Sophie, nikt nie był w stanie odczytać jej intencji, myśli i odczuć. Był to jeden z powodów, dla których Riley nie przepadała za nią.

            -Em…- odchrząknął Derek. Dziewczyna przypomniała sobie, że nadal był w pokoju i czekał na jej numer. Podała mu szybko swój telefon prosząc, aby wpisał numer.

            -Zadzwonię do ciebie później- powiedziała.- A teraz… Wyjdź.

            Kiedy drzwi zamknęły się za chłopakiem, Riley obróciła się w kierunku współlokatorki.

            -Czy mogłabyś mi wytłumaczyć…- zaczęła, ale stojąca przed nią dziewczyna przerwała jej, jakby nie słyszała, że Riley cokolwiek mówiła.

            -To nim zastąpiłaś Declana?

            Riley byłą w szoku. Teraz była już w stu procentach pewna, że stoi przed nią Sophie Moore. Ale… jak to się stało?

            -To mój znajomy…

            -I to nim zastąpiłaś Declana?- ton dziewczyny był ostry i surowy, ale Riley nie chciała się podporządkowywać komuś tylko ze względu na ton w jakim mówi. 

            -Co cię to w ogóle obchodzi?- zapytała równie sucho jak jej rozmówczyni- I coś ty ze sobą zrobiła?!- z każdym słowem, zbliżała się o krok do dziewczyny. Sophie odsunęła się i starała się nie patrzeć Riley w oczy.

            -Widzę, że żadna z nas nie ma ochoty prowadzić tej konwersacji. Może lepiej pójdę.

            Zanim ruda zdążyła się wycofać, Riley ją zatrzymała.

            -Lepiej będzie jeśli ja wyjdę. Ty zajmij się swoimi rzeczami- wskazała na walizki i wyszła z pokoju mocno trzaskając drzwiami.

            Kręciła się po kampusie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Podeszła do małej knajpki gdzie próbowała zjeść obiad, ale zupełnie straciła apetyt po spotkaniu z Sophie. Pomimo to siedziała tam przez dłuższą chwilę. Kiedy wyszła na zewnątrz powoli zaczynało robić się ciemno. Gdy Riley przyjrzała się dokładniej zobaczyła maleńkie śnieżynki spadające z nieba. Studenci biegali chodnikiem ciesząc się z opadającego lekkiego pyłu, który zaczynał przykrywać ziemię. Śnieg. Riley nienawidziła śniegu. Nie mając zupełnie gdzie się podziać i co z sobą zrobić usiadła na nieośnieżonej jeszcze ławce i załamała dłonie.

            -Hej! Miałaś zadzwonić!

            Riley podniosła wzrok na stojącą koło niej osobę. Derek.

            -Przepraszam- westchnęła. –To wszystko przez… nią.

            -Macie jakąś wspólną przeszłość?

            -Bardzo czarną, wspólną przeszłość.

            -Aż tak źle?

Never let me goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz