Rozdział 3

88 12 4
                                    

Kwiecień 2021

Zaciągam się wiosennym powietrzem tak bardzo, że bolą mnie płuca. Och, jak bardzo chcę coś poczuć! Cokolwiek. Pamiętam, jak to było kilka lat temu. Cieszył mnie każdy młody listek o barwie jasne zieleni, każdy mlecz, każdy kwiat jabłoni. Wiosny zawsze, a raczej, odkąd zmarła mama, były dla mnie wytchnieniem, nowym rozdziałem po mroku, w którym tkwiłam całą jesień i zimę. Wiosna miała wymiar symboliczny. Była jak drzwi, które w końcu mogłam otworzyć szeroko i odetchnąć świeżym powietrzem, po długich tygodniach życia w beznadziei i zaduchu. Była wolnością. W chłodne miesiące wegetowałam jak uśpione, pozbawione liści drzewo, które stęsknione czeka na pierwsze promienie słońca. Wszystko dlatego, że od października do marca ON więcej przebywał w domu. Na zewnątrz było zimno, więc melanże na ławce czy przysypianie na przystanku nie wchodziły w grę. Może i był pijakiem, ale niegłupim pijakiem. Wiosną po szkole mogłam przesiadywać na zielonych skwerach, ale jesienią i zimą byłam skazana na dom. A więc i na NIEGO.

A teraz znów mogę rozwinąć skrzydła i oddychać. Wiosna. Bezczelnie wpycha się przez okna, bucha soczystymi kolorami i rozbrzmiewa świergotem ptaków. Rozpycha się łokciami na każdej ulicy. Niemal krzyczy, by nikt, nawet największy ponurak, nie mógł przejść obok niej obojętnie. Naprawdę chcę ją poczuć, przywitać, pokochać, jak co roku. Ja jednak nie czuję nic.

Byłam pewna, że kiedy ON odejdzie, kiedy umrze, bo choć wstyd przyznać, fantazjowałam o tym kilka razy, że wtedy poczuję wtedy ulgę i zacznę żyć tak naprawdę. Tymczasem ja cierpię, choć wciąż próbuje bagatelizować to uczucie, spychać je w najdalsze zakamarki świadomości. Wmawiam sobie, że to raczej stan odrętwienia, poczucie dziwnej pustki, takiej, którą czuje się, gdy odejdzie ktoś, z kim spędziło się całe życie. Że wiosna przecieka mi przez palce wcale nie dlatego, że rozpaczam po zmarłym ojcu. Że to po prostu trudność z zaadaptowaniem się do dużej zmiany, jaką jest nagła utrata rodzica, niezależnie od tego czy się go kochało, czy nie.

Wciąż tłumaczę sobie, że nie mogę cierpieć po stracie kogoś, kto mnie nienawidził. Poprawka. Nienawiść to silne emocje, wzburzenie. A on? Gdyby podnosił na mnie głos, wyzywał, to oznaczałoby, że czuł cokolwiek. Tymczasem traktował mnie jak powietrze, jak starą, wydeptaną wycieraczkę. Wracasz do domu i nawet nie zwracasz na nią uwagi. W końcu widujesz ją codziennie od niemal siedemnastu lat, a ona nie ma już siły zaprotestować, prosić o cokolwiek.

Kiedy stałam się dla niego tym czymś? Tym, co można ignorować, nie pytać o samopoczucie, o to, jak było w szkole. Nawet o to, czy w ogóle w tej szkole byłam. Usiłuję sobie przypomnieć i chyba wiem. Po śmierci mamy. Tak, z pewnością wcześniej było inaczej. Nieidealnie, ale lepiej.

Obojętność zabija więzi między ludźmi skuteczniej niż wszelkie nienawistne uczucia. Być może dlatego tak bardzo pragnę czuć ją teraz, kiedy JEGO zabrakło. Przecież nie zasłużył na nic więcej, prawda?

Obracam w dłoniach żółty mlecz, któremu nie dałam szansy stać się dmuchawcem. Mnie też nie dano szansy. Uświadamiam sobie, licząc żółte płatki, że tegoroczny maj mógłby nie istnieć. Równie dobrze mógłby być dżdżystym październikiem albo mroźnym styczniem. Nie potrafię cieszyć kwitnącym bzem i ciepłem. Przez NIEGO. Kolejny raz moje życie jest do bani właśnie przez niego. Nawet swoją śmiercią załazi mi za skórę, pokazuje, że jestem od niego zależna. Chcę cieszyć się tymi drobnymi wiosennymi przyjemnościami, chcę piszczeć z przerażenia, kiedy zbłąkany chrabąszcz wpląta się w moje włosy. On zawsze śmiał się ze mnie, kiedy tak reagowałam. To znaczy robił to wtedy, kiedy jeszcze było między nami normalnie.

Słowo tata wciąż nie przechodzi mi przez gardło. A jednak nie mogę w nieskończoność wypierać tego, co się ze mną dzieje. Odkąd zmarł, dokładnie dwa tygodnie temu, jestem pustą skorupą, dziurawym naczyniem, przez które przelatuje życie wraz ze wszystkimi jego zapachami, smakami i dźwiękami. Wszystko jest gdzieś obok. Jeśli miałabym określić w jednym słowie swoją żałobę po ojcu, to powiedziałabym, że jest totalnym wyjałowieniem.

Dwanaście głębszych oddechówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz