ROZDZIAŁ 2

121 5 0
                                    

Samochód jechał z ogromną prędkością. Obydwoje byliśmy w takim stanie, że ignorowaliśmy wszelkie przepisy drogowe i ograniczenia prędkości. Ślub odbywał się z dala od miasta. Właśnie z powodu zapewnienia młodej parze większego bezpieczeństwa. Jednak to nie miało być tak. Nikt nie przypuszczał, że coś takiego się wydarzy. Że życie kogokolwiek tego dnia będzie zagrożone czy wisiało na włosku. Przetarłam wilgotną od łez twarz. 

- Ile razy dostał? - zapytałam, próbując zorientować jak bardzo sytuacja jest beznadziejna. 

- Nie mam kurwa pojęcia. - warknął nisko, wciskając natarczywie gaz. - Pewnie więcej niż raz. 

- Myślisz, że przeżyje?

- Poważnie do chuja?! Zadajesz mi takie pytania, kiedy prowadze?! - posłał mi jadowite spojrzenie. 

- Martwie się! Nie krzycz na mnie kurwa! - odwarknęłam pełna złości. 

- To się przymknij i poczekaj, aż dojedziemy. Gówno wiem, oprócz tego że się wykrwawiał! 

Nic więcej nie powiedziałam. Poczułam się na tyle urażona, że odwróciłam wzrok w stronę okna. A kiedy pojawiliśmy się pod szpitalem nawet nie czekałam, aż wyłączy silnik. Wyskoczyłam z pojazdu, gnając do recepcji. 

- Rodion Lazarov. - spojrzałam przerażonym wzrokiem na recepcjonistkę, która wstukała jego dane do systemu. 

- Jest pani kimś z rodziny?

- Przyjaciółką jego żony. - wyjaśniłam, żeby kobiecie zmiękło serce i powiedziała coś więcej albo gdzie chociaż leży, żebyśmy mogli do niego pójść. 

- W jakiej sali się znajduje? - szorstki głos przemówił nad moją głową. Ten palant mnie dogonił. 

- Pacjent został przetransportowany na blok operacyjny, a potem zostanie przetransportowany na oddział intensywnej terapii. Piętro 4, sala numer dwadzieścia osiem. 

Pobiegłam do windy, z mocą wciskając srebrny przycisk. 

- To nic nie da. Nie przyjedzie szybciej. 

- Przymknij się, bo pójdziesz schodami - warknęłam, spoglądając wkurwiona na wolno zmieniające się piętra. 

- W tym tempie dotrę tam szybciej, niż ty do niej wsiądziesz. - odgryzł się, ale nie zdążyłam w żaden sposób zareagować, bo wsiadł jak tylko otworzyły się drzwi i w napięciu ruszyliśmy na czwarte piętro. Ignorując jego obecność znowu spojrzałam na migoczące numerki. W tej chwili były dla mnie dużo przyjemniejsze niż oglądanie tego gbura. 

- Obraziłaś się?

- Co?

- Pytam, czy się obraziłaś. - powtórzył kpiąco. Nie wiem co się z nim stało, ale najwyraźniej chciał mnie sprowokować i podbić wiszącą w powietrzu atmosfere. 

- Nie obraziłam się. 

- To dlaczego milczysz? 

- Bo mam ważniejsze sprawy na głowie, niż słuchanie głupot, które opuszczają twoje usta. - warknęłam ostrzegawczo i złośliwie wdusiłam najniższy poziom, żeby nie zdążył wysiąść i zjechał na sam parking oraz szybsze zamknięcie drzwi. 

- To nie zadziała. - odparł, wsuwając rękę pomiędzy zasuwające się drzwi i przykleił mi się do tyłka. Na szczęście olałam go, jak tylko zobaczyłam moją roztrzęsioną przyjaciółkę na szpitalnym korytarzu. Stała przed zamkniętymi drzwiami i głośno łkała. 

- Rosa... Skarbie! - podbiegłam do niej, mocno się przytulając. Dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej, zaciskając z całej siły ręce na moich bokach. 

- Cii... - próbowałam ją uspokoić, bo była cholernie roztrzęsiona. 

- Wiesz coś? - ten kretyn nie miał wyczucia. 

- Poważnie?! - warknęłam nad jej głową, mordując go wzrokiem, ale brunetka tylko pokiwała sprzecznie głową. Mężczyzna ustawił się pod ścianą i w milczeniu czekał, aż ktoś do nas wyjdzie, a ja wzięłam ją nad krzesło. Przyniosłam jej wodę i przez kilka następnych godzin mocno trzymałam. Musiała czuć, że jesteśmy tutaj z nią. 

***

- Dobry wieczór państwu. - mężczyzna w szpitalnym fartuchu z imienną plakietką podszedł bliżej. - Są państwo z rodziny?

- Jeste-Jes... Jestem jego żoną. - wydusiła z siebie z trudem Rosa. 

- Pani mąż żyje, jednak najbliższe godziny będą decydujące. Został kilkukrotnie postrzelony w brzuch. 

- A kamizelka? - wtrącił się Dimitri, a my spojrzałyśmy na niego w szoku. Rodion miał na sobie kamizelkę? Dlaczego o tym nie wiedziałyśmy?

- Nie zatrzymała wszystkich pocisków. Dwa z nich były wylotowe, a jeden nie. Pacjent dostał silnego krwotoku, ale dzięki szybkiemu przetransportowani i dostarczeniu krwi jego stan udało się ustabilizować. Został również podłączony do tlenu. 

- Przeżyje? - Rosa rozbeczała się jak tylko zapytała.

- Jak mówiłem... Najbliższe godziny będą decydujące. Na chwile obecną stan pana Rodiona został ustabilizowany i ma zapewnioną najlepszą opiekę. Mogą państwo do niego iść, ale prosze zachować cisze z uwagi na pozostałych pacjentów. 

- Mogę zostać na noc? Nie chce wracać do domu. 

- Jest Pani jego żoną. Rozumiemy powagę sytuacji, dlatego może Pani przespać się na fotelu w sali męża. - lekarz spojrzał na nią ze współczuciem. 

- Ale państwa proszę o opuszczenie szpitala o rozsądnej godzinie i nie męczenie pacjenta. On nie jest w stanie nic powiedzieć. Musimy czekać aż się wybudzi. - lekarz odszedł, a my udaliśmy się do jednej sali. Rosa złapała go za rękę, a drugą czule pogłaskała po policzku. 

- Kochanie... - szepnęła na skraju załamania i pocałowała go czule w czubek głowy. - Nie rób mi tego... Nie chce cie stracić... 

Staliśmy za jej plecami obserwując ich w milczeniu. Ten widok łamał nie jedno serce. 

- Prosze cię... walcz... I wróć do mnie. - znowu go pocałowała. - Będę tutaj z tobą dopóki się nie wybudzisz. 

Uniosłam wzrok na chłopaka, który obserwował Rodiona z kamiennym wyrazem twarzy. Był zimny. Pusty. Jak pieprzony robot. Jeszcze chwile temu był rozgniewany, a teraz zamienił się w bezduszny posąg.

Czy on cokolwiek potrafi czuć?

KUSHNIKOV [+18] TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz