VI. Powroty bywają ciężkie cz.2

73 21 103
                                    


Wytężałam wzrok, czując jak moje serce przyspiesza. Gdy rysy twarzy przybysza stały się na tyle wyraźne, abym je rozpoznała wyrwało mi się głośne westchnienie ulgi. Mój tata pędził do nas między drzewami. Gdy do nas dołączył, zanim zdążyłam się odezwać, podobnie jak Sam wcześniej wziął mnie w ramiona i uniósł do góry, pokazując tym prostym gestem całe swoje zmartwienie, tęsknotę i miłość. W jego wypadku nie speszyłam się, odwzajemniłam uścisk z niedźwiedzią siłą, momentalnie zapominając o wszystkim co zaprzątało moją głowę i drążyło rany w moim sercu przez ostatnie tygodnie. 

-Tak się cieszę, że Cię widzę w jednym kawałku - jego głos został stłumiony przez moje włosy, w które wtulał twarz. Roześmiałam się radośnie i podniosłam głowę, gdy mnie puścił. 

-Też się cieszę, że dalej tu jestem. - Przyznałam z uśmiechem. Tak bardzo cieszyłam się, że mogę go zobaczyć, że zarówno ja, jak i on przeżyliśmy starcie z Ezaiachem i resztą czarnej róży. W środku czułam, że mieliśmy niewiarygodne szczęście. Mężczyzna pochylił się i uważnie przyglądał mi się, najprawdopodobniej w poszukiwaniu zranień. Złapałam go za ramię i delikatnie ścisnęłam.

-Nic mi nie jest - przypomniałam mu, ale nie wyglądał na przekonanego. Jego mina była pełna wątpliwości.

-Dziecko, zostałaś na prawdę poważnie ranna, pozwól mi się chociaż upewnić i nacieszyć oczy tym, że tu stoisz - wymamrotał, wyraźnie zawstydzony. Sama się speszyłam, ale na przekór temu pozwoliłam mu obejrzeć się dokładnie z każdej strony. Gdzieś w trakcie tej obserwacji jego emocje najwyraźniej opadły, bo jego nozdrza zaczęły się poruszać, a w oczach powoli pojawiła się iskra zrozumienia. Szare jak dotąd tęczówki zamigotały zielonymi refleksami, które zazwyczaj były tylko niepozornym odbarwieniem widocznym przy mocnym słońcu.

-Co Twój brat najlepszego narobił!? - Podniósł głos, odwracając się w kierunku Sama. Ten wzruszył nonszalancko ramionami, jak gdyby nigdy nic. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć Daniel przemierzył przestrzeń w nadnaturalnym tempie, dopadając chłopaka i popychając go mocno pod drzewo. Ciało Sama spotkało się z twardą korą, a odgłos huku był tak intensywny, że wibracje nim wywołane poczułam aż w kościach. Uderzył chłopaka w twarz, a ten nawet się nie bronił. Kiedy mężczyzna stał przed nim biorąc głębokie wdechy widocznie rozemocjonowany Sam po prostu przetarł zaczerwieniony policzek i wpatrywał się w niego. Z kącika jego zmysłowych ust spłynęła kropla krwi, zdradzając faktyczną moc uderzenia, które zniósł z takim spokojem. Zadrżałam na ten widok, zrobiło mi się go szkoda. "Przecież Sam niczym nie zawinił" - pomyślałam, wpatrując się z żalem w chłopaka.

-Nie zabijaj posłańca, nie przyłożyłem do tego ręki  - powiedział nadzwyczajnie normalnym tonem. Dziwnie było słyszeć Sama mówiącego w nieironiczny, nieprześmiewczy sposób. Mimo spokoju słyszalnego w jego głosie, w oczach chłopaka błyszczały niepozorne iskry. Znałam je aż za dobrze, oznaczały, że głęboko w sercu trzyma emocje, którymi nie chcę się podzielić ze światem. Pojawiały się niejednokrotnie, gdy opowiadał mi o czymś ważnym z jego przeszłości pozornie wyluzowanym tonem. Serce mi się ściskało na ten widok i nawet nie próbowałam ukryć wyrazu mojej twarzy, kiedy jego zielone oczy podążyły w moim kierunku. 

-Czy to było konieczne? - Gdy usłyszałam te pytanie spojrzałam błagalnie na Sama. Wiedziałam jakie podejrzenia miał do swojego brata, ale dzieląc się nimi z moim ojcem rozpętałby najprawdopodobniej wojnę stulecia. 

-Była poważnie ranna  - powiedział wymijająco przyciszonym głosem, unikając wzroku mężczyzny. Ironicznie diabeł nie był zbyt dobry w kłamaniu, a przynajmniej nie w obliczy mojego ojca. Daniel nie wyglądał na przekonanego, ale westchnął i obrócił się w moim kierunku.

Spalona cz. 2 - Więź AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz