39.

997 116 36
                                    

39.

🅜🅐🅒🅚🅔🅝🅩🅘🅔

W piątek skończyliśmy lekcje przed południem — w szkole panowała epidemia grypy żołądkowej i zarówno połowa uczniów jak i nauczycieli była na chorobowym. Korzystając z wolnego, zdecydowałam, że teraz albo nigdy. Pożegnałam się z przyjaciółkami i Darcym i z przyklejonym uśmiechem na ustach poszłam w stronę przystanku. Widziałam, że dziewczyny i Darcy się o mnie martwią, nie chciałam pokazać, że w środku cała się trzęsłam. Dlatego jak zazwyczaj schowałam się za uśmiechem i gadką, że wszystko było okej.

Trudno było się pozbyć starych przyzwyczajeń.

Do przeszklonego wieżowca, który znajdował się w centrum Exthon dotarłam przed pierwszą. Nigdy nie poświęciłam nawet minuty na rozmyślanie czym zajmowała się Imogen. W mojej głowie była ona albo byłą żoną pana Kindly'ego albo obecną żoną ojca. Ta kobieta była moją macochą od prawie roku, a ja wiedziałam o niej tyle co nic. Stojąc w ładnie urządzonej recepcji uderzyło mnie jak smutne to było. Może gdybym okazała choć okruch inicjatywy nie stałabym dzisiaj w tym miejscu.

Nie chciałam być kimś obcym dla mojej siostry, a to oznaczało bliższe poznanie Imogen. Nadeszła pora na zakopanie topora wojennego.

— W czym mogę pomóc? — Siedzący na recepcji mężczyzna uniósł na mnie pytające spojrzenie, a ja przełknęłam ślinę.

Znalazłam w internecie informację, że Imogen pracowała w laboratorium, ale nie miałam pojęcia na jakiej pozycji była zatrudniona.

— Ummm, przyszłam do Imogen... Pool. — Nazwisko macochy stanęło mi w gardle.

— Byłaś umówiona?

— Nie — zaprzeczyłam, a gdy sekretarz zrobił zniecierpliwioną minę, dodałam: — Nazywam się Mackenzie Pool, jestem pasierbicą Imogen.

Brew mężczyzny drgnęła. Obejrzał mnie od góry do dołu, a potem nacisnął na znajdującą się w uchu słuchawkę i mruknął sztucznie miłym tonem:

— Mackenzie Pool, do pani Pool. Mam ją wpuścić na górę czy ma zaczekać w recepcji?

Sekretarz mruknął, pokiwał głową, a potem spojrzał na mnie beznamiętnie.

— Trzecie piętro po prawej stronie. Tam jest winda.

Wskazał za mnie i wrócił do przeglądania papierów. Nie mając większego wyboru ruszyłam do srebrnej windy i po wciśnięciu okrągłego przycisku z trójką spięłam się. Zaczęłam wyginać palce i układać w głowie co powiem Imogen, ale nerwy powodowały, że miałam pustkę w głowie.

Macocha już stała przy windzie i nerwowo poprawiała włosy, gdy mnie zauważyła podeszła niepewnym krokiem i zapytała z wyraźnym zmartwieniem:

— Coś się stało?

— Nie — odparłam szybko żeby ją uspokoić. Nie powinna się martwić w obecnym stanie. — Chciałam tylko porozmawiać.

— Och.

Usta Imogen uformowały się w idealne kółeczko. Wyglądała na zszokowana i wcale jej się nie dziwiłam. W ostatnich miesiącach rozmowa z nią była ostatnim czego chciałam.

— To może przejdziemy do mojego gabinetu.

— Jasne.

Przeszłyśmy przez pokryty białym marmurem korytarz i weszłyśmy do pokoju, który znajdował się na samym końcu. Z okna, które zajmowało całą jedną ścianę, rozprzestrzeniał się widok na miasto. Spojrzałam w kierunku, gdzie powinien być mój dom, ale oczywiście niczego nie dojrzałam. Dzielnica Lake Creek znajdowała się na obrzeżach Exthon. Zasmucona odwróciłam się do kobiety.

(Nie)idealni | YA +14 ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz