41. Widzimy się w Mikołesce

91 23 16
                                    

Wizyta w banku przebiegła bez większych trudności. Kierownik okazał się sympatycznym człowiekiem, choć podejrzewałam, gdzie kończą się granice jego życzliwości. Milan posiadał konto z całkiem sporawym zasobem pieniężnym, a do tego dysponował dostępem do dóbr innych członków czeredy. Sumując majątek, byliśmy miliarderami.

Strzygoń posiadał głowę na karku, a dopisujące nam dziś szczęście sprawiło, że promienie słoneczne praktycznie nie wychylały się zza chmur. Inaczej pewnie otrzymałabym odgórny zakaz przemieszczania się po ulicy, choć wstąpiliśmy do sklepu po kilka cieplejszych strojów. Dla mnie, dla niego, dla członków naszej rodziny.

Déja vu nie odstępowało mnie na krok, bombardując pamięć starymi wspomnieniami. Gdy mieszkanie mych przybranych rodziców stanęło w płomieniach, też straciłyśmy z Jadzią niemal wszystko. Do dziś nie umiałam stwierdzić czy żałowałam. Rzeczy materialne zawsze można było odkupić, a odbicie się od dna względem poszerzenia majątku nie stanowiło największej trudności. Problemem pozostawały wspomnienia, a tych dotyczących dzieciństwa nie pochłonął ogień.

Odebraliśmy również Spitymira i Radagasta. Szczęśliwie ich stan oceniono jako stabilny, a obaj strzygoni nie odnieśli poważnych ran. Spit kulał, Radagast natomiast nosił pod koszulą opatrunek nałożony na dolną część korpusu, ale mieliśmy pewność, że wnet się wyliżą, szczególnie pod opieką osób znających się na leczeniu. Później natomiast wróciliśmy do domu, a w zasadzie to pod jego zgliszcza, dołączając do naszych przyjaciół kimających w autokarze z przyciemnianymi szybami.

W dalszym ciągu kręciło się tutaj trochę osób. Nawet gapiów przywiało, jakby zapomnieli, że w tej kamienicy mieszkali przecież wyznawcy szatana odprawiający co noc czarną mszę i upijający się krwią. Aczkolwiek to ostatnie akurat było prawdą. Szczęście w nieszczęściu doniesiono nam o rozlanych kilkudziesięciu butelkach wina.

– Pasowałoby wejść tam po kilka rzeczy.

Obróciłam się momentalnie ku Samborowi, który wpadł na brawurowy pomysł łażenia po ruinie. Nie wyglądał ani na schlanego, ani żartującego sobie. Był poważny, a po prawdzie nie umiałam określić, na ile jego stan determinowało zawalenie, a na ile przesłuchanie Żagoty znikającej w zasadzie bez śladu. Milan coś tam skłamał wcześniej policjantom, że sąsiadka planowała jeszcze przed świtem ruszyć w odwiedziny do dawno niewidziany krewnych mieszkających na drugim końcu Polski. Jakoś bowiem należało usprawiedliwić zaprzestanie poszukiwań ostatniego ciała.

– Przydałyby się dokumenty i klucze.

– I jakieś ciuchy – zawtórował Spitymirowi Wojsław.

Godzimira spała w najlepsze. Albo wciąż w jej żyłach krążyły medykamenty, albo wykończył ją ból, który znałam przecież z autopsji. Po otrzymaniu wieści o zgonie Jagody od Lewalskiego również spałam, ile wlazło, regenerując siły i okazując światu, że chwilowo wszystko miałam gdzieś.

– Sprzęt też by się przydał – burknął Radagast, rozsiadając się wygodniej. – Komórkę tam zostawiłem.

– Prawdopodobnie i tak leży przykryta jakimś ciężkim kawałkiem cegły – oznajmiłam, podchodząc bliżej. Swą postawą chciałam pozbawić chłopaków złudzeń dotyczących powrotu na niebezpieczny teren. – Odkupicie sobie wszystko. Stać was z tego, co wiem.

– Pieprzone zaczynanie od nowa – burknął Sam.

Ręce wsunął w kieszeń, opierając się o siedzenia. Stał na przejściu, nieznacznie tylko blokując drogę. Na upartego z autokaru wyjść można było i przodem, i tyłem.

– A co ty, kurwa, wiesz o jebanym zaczynaniu od nowa?

Spitymir nie zamierzał milczeć. Znałam jego historię od Niry, więc wiedziałam, ile razy faktycznie przyszło mu startować z pułapu zero. Z pewnością więcej, niż ktoś mógłby się tego spodziewać.

Zapieczętowani krwią. Strzyża ambasadorka. TOM III | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz